Żeby nie robić pustych przelotów z Warszawy do Łętowni, postanowiliśmy po drodze zrobić trino w Radomiu i osadzie Morgi oraz obejrzeć Sandomierz pod kątem nowej trasy. Trino radomskie miałam zapodane w wersji luksusowej, bo D. nie dość, że je przygotował, to jeszcze nas tam zawiózł i pilnował żebyśmy nie pobłądzili. Obsługa full wypas.
Trochę przeliczyliśmy się z czasem i trzeba było wybrać - Sandomierz albo Morgi. Padło na Morgi, bo do Sandomierza zawsze można w drodze powrotnej wstąpić. Ponieważ trasa trino długa (aż 8 kilometrów), co się dało robiliśmy samochodowo na zasadzie szybkich wypadów po punkt. Spieszyliśmy się, bo zachód słońca był tuż, tuż. W końcu nie dało się jechać dalej i leśną część trasy musieliśmy przebyć pieszo. Już po chwili natrafiliśmy na lampiony.
- Aha, czyli tu będą zawody! - domyśliliśmy się sprytnie.
Kusiło nas, żeby je pozbierać i wręczyć organizatorowi z pytaniem, czy nie zgubił ich w lesie, ale nie chcieliśmy sobie nagrabić już na początku imprezy.
Najbardziej jednak zaintrygowały nas drewniane wyroby ambobopodobne. Lekkie, nowe konstrukcje stały co kawałek, a na każdej lampion. W końcu domyśliliśmy się o co chodzi. Ponieważ nie należy stawiać PK na niczym i regulamin wyraźnie mówi o miejscu charakterystycznym - co robimy w przypadku braku takiego miejsca? Ano, przychodzi dwóch osiłków, łapie na wyrób ambonopodobny i przenosi we wskazane miejsce. Autor trasy zaznacza na mapie PK i wszyscy są zadowoleni. W tej sytuacji nawet nie próbowaliśmy zapamiętać ich usytuowania, bo dziś stoją tu, jutro mogą gdzie indziej. Sprytne, bardzo sprytne. Trzeba to przenieść na nasz grunt.


Nastał nowy, piękny dzień ...
c. d. n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz