T. zdecydował się na BnO, więc szybko wybył, a ja z A. i D. mieliśmy iść razem w trybie marszowym. D., który przyjechał wcześniej i miał już ogląd sytuacji, od drzwi ostrzegał nas, że mapa nietypowa, ale to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Dostaliśmy po wielkiej płachcie zadrukowanej drobnymi wycinkami, z których dopiero mieliśmy ułożyć sobie mapę. Do dyspozycji był stolik, nożyczki, taśma klejąca, klej. Łudziliśmy się, że w trzy osoby szybko sobie poradzimy, ale już po chwili dotarła do nas bolesna prawda - nad mapą spędzimy resztę życia!
Od razu nasunęła mi się analogia:

W międzyczasie T. zdążył wrócić ze swojej trasy biegowej i przyłączył się do naszej układanki. W końcu udało się! Samym składaniem byliśmy już wykończeni, a tu jeszcze iść trzeba . T. postanowił ruszyć z nami, bo co miał bezproduktywnie czekać, jak mógł zdobyć kolejny punkt do odznaki. Przejście trasy, w porównaniu do jej składania, to już był pikuś. Na początku dorwałam się do mapy i zaczęłam prowadzić, ale po chwili od tych czarno-białych linii (ścieżki, warstwice, granice kultur itp.) dostałam oczopląsu i przekazałam mapę D. Ten jednak nie miał praktycznie okazji wykazać się, bo T. po biegu wiedział gdzie co jest, wysforował się na czoło pochodu i prowadził nas z punktu na punkt.Tym sposobem odbyliśmy wycieczkę z przewodnikiem i znowu zajęliśmy pierwsze miejsce. Bez T. też byśmy sobie poradzili, najwyżej zajęło by nam to więcej czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz