poniedziałek, 8 lutego 2016

Wiosenne ZiMnO

U tezetów wyglądało to jeszcze gorzej niż u nas:-)
Relacja T.:

Udało się dojechać na ostatnią chwilę. Tzn. na wyznaczoną w programie „ostatnią chwilę”, bo jak zwykle krótkie obsuniecie było. W każdym razie na medale i dyplomy się załapaliśmy. Zresztą grupa nagrodzonych jak zwykle była liczna. Niczym za czasów PRLu dostaliśmy liczne asygnaty na właściwe nagrody i dyplomy i przypomniały mi się zaraz „opakowania zastępcze” – dzięki którym udało nam się kiedyś na ognisku rozpalonym z wielkim trudem w lejącym deszczu, ugotować kilogram cukru zamiast kilograma ryżu….

Ale wracamy do meritum czyli „Zimowych” z nazwy MnO. Stowarzyszyłem się z G. A. licząc, że jako jedna z liderek tegorocznego PP, jak po sznurku doprowadzi mnie do zwycięstwa. No bo wiadomo – trasy Jedynkowe nie są nigdy do pokonania normalnymi metodami, bo autor zawsze walnie babola, skutecznie takie proste rozwiązania wykluczającego.

Na starcie kolejka (znowu jak w PRL-u). Leszek jak zwykle stoi z mapą i męczy autora coraz bardziej  szczegółowymi pytaniami. Ja tam trochę podsłuchuję, bo niby idę z G. A., ale nigdy nic nie wiadomo. I okazało się że dobrze zrobiłem, bo autor wskazał „pierwszy wycinek” (E1) palcem. Bo z opisu mapy wydawało się, że przejście na następny wycinek, który się mieści gdzieś w okolicy 120m od poprzedniego, jest dość abstrakcyjne. Szczególnie przy niepełnej i zniekształconej mapie. A tak przynajmniej 2 PK będą nasze.

Przyszła nasza minuta więc zabraliśmy mapy i poszliśmy szukać torów. Nie znając skali, niepełności i zniekształceń mapy postanowiliśmy zacząć od „dalszego” PK1, który wyraźnie był koło torów i w dodatku na paśniku. Raczej nie do przeoczenia w odróżnieniu od bliższego PK2 zaznaczonego na „czarnej kropce”. Licząc odległość ruszyliśmy żwawo w kierunku właściwym. Po drodze z bocznej drogi wybiegł Leszek – zgadzało się to z naszym dopasowaniem. Liczymy kroki, mijamy kolejne drogi, nawet jakieś lampiony pojawiają się – tak wisząc w lesie „na niczym”. Mapa niepełna więc pewno dróg nie wrysowano idziemy zatem dalej. Skala wycinka zaczyna dochodzić do 1:15000 i wreszcie widać paśnik. Paśnik, przed nim droga zanikająca (czyli się zgadza) a lampionu brak…. Może to następny? Idziemy dalej, kolejna droga poprzeczna (niezanikająca) paśnika brak ale jest lampion. Tu już zaczynają zbierać się pierwsze grupki bezładnie miotających się uczestników – bo w lesie jakoś tak randomowo (na niczym) rozwieszone lampiony, a  tego na paśniku brak totalny. Zakładamy, że to BPeK i wracamy na PK2 sprawdzić skalę mapy (zakładamy, że w obrębie jednego wycinka nie są te zniekształcenia tak wielkie by skala zmieniała się radykalnie). Mijamy stowarzysza na skrzyżowaniu, znajdujemy właściwe miejsce i… jest lampion „na niczym”. Czarna kropka to zwykle kamień – ale nic takowego nie widzimy. Widzimy za to Leszka, który sugeruje że to PK podwójny (pokrywa się z drugim etapem). Spisujemy, choć lekko zniesmaczeni takimi odstępstwami od podstawowej definicji PK w regulaminie, że PK MUSI być na charakterystycznym obiekcie identyfikowalnym w terenie i na mapie.

W międzyczasie dopasowujemy kolejny wycinek (PK 7 dokładnie tam, gdzie byliśmy szukając PK 1 – na następnym skrzyżowaniu za paśnikiem). Zaczyna się to logicznie układać , więc pełni zapału ruszamy dalej. Przy PK 8 ciut mniej zgadzają się granice kultur, ale jakoś daje się dopasować. Szukamy następnego wycinka. Idziemy na północ do linii WN i skręcamy  na wschód. Ewidentnie tu powinien być kolejny wycinek i widzimy z daleka lampion. Na betonowej drodze. Takie solidniejsze drogi zwykle oznacza się ciągła czarną linią. Coś takiego mamy na mapie. I jest skrzyżowanie podobne do tego co jesteśmy, ale coś się nie zgadza. Ani normalne, ani zlustrowane. I oczywiście na mapie linii WN nie ma. Idziemy przeczesać teren na północ – żadnych lampionów, ani nic co by się dało dopasować do wycinków. Wracamy. Z krzaków wyłaniają się kolejne zespoły. Łącznie z tymi świeżo medalowanymi w TZ TMWiM więc znaczy jesteśmy w dobrym miejscu! Tyle że oni także dopasowują i nic się nie zgadza! Zgroza!!! Po dłuższych naradach i przyjęciu założenia, że linia WN to gruba czarna kreska coś się zgadza. Tak mniej więcej (kąty już mniej). Wbijamy PK3 i idziemy szukać PK4. W oddali mija mi Moja Druga Połowa dzielnie walcząca o triumf w TU. Mierzymy odległości, liczymy drogi – i jest miejsce domniemanego PK4. I są dwa lampiony. PK4 powinien być gdzieś miedzy nimi. Przy skali ok 1:15000 oba mieszczą się w sławnych 2mm. Ale jeden wydaje się lepszy (zakładając perfidię budowniczego, który główniejszą drogę pominął). Wbijamy i na kolejny „punkt przejścia”. Idziemy 120m dalej i nic. Nic co by się zgadzało. Jedni idą w lewo, drudzy w prawo. My trochę w lewo, ale bardziej pasuje nam prosto. Na wschód, bo tam „musi być jakaś cywilizacja”. Tu spotykamy znowu mocno zdezorientowanych M. i R. P., tramwaimy się z B.Sz. i D.W., gdzieś tam podłącza się P. R. Znajdujemy coś co można dopasować do PK 11. Bierzemy. Wracamy grupą do linii WN – gruba czarna kreska przy PK 3 mówi, że gdzieś tu powinien być PK10. W różnych konfiguracjach szukamy czegoś, co by się dało dopasować. Wydma na północy daje nadzieję na PK 6 więc tam idziemy. Jakiś lampion jest. PK 5 to kolejna wydma. Szukamy. Najpierw spotykamy W. M. z TU. Potem zmieniamy kierunek, znajdujemy PK 5 i Leszka biegnącego w przeciwną stronę wskazującego na krzyż i mówiącego coś o E2. Ciągle brakuje nam jednego PK. Mniej więcej  udaje się ustalić kierunek gdzie jest meta (dzięki mapie z E2!). Ale jakiś dziwny ten kierunek!  Wracamy pod linię WN. Znowu szukamy 10. Wreszcie kojarzymy linie SN te przy mecie – widzieliśmy je gdzieś koło PK5 i PK 6! Czasu mało więc idziemy na metę. Po drodze wbijamy cokolwiek jako PK 10 – bo jest linia WN (czarna kreska) jakaś granica kultur… najwyżej będzie stowarzysz. Uff udało się (z trudem) zakończyć etap. Gdzieś po drodze zgubiliśmy resztą tramwaju i w gronie zarządu Klubu z Komisją Rewizyjną idziemy dalej.

E2 wydaje się przy tym Pikusiem. W miarę pełna mapa, skala stała i w ogóle. Ja tam z opisu na mapie nie rozumiem obsługi tabelki – ale skoro Prezes się dopytał….
PK 1A pikuś. PK 2A – jest ścieżka wydma kierunek się zgadza idziemy. Niby za bardzo w prawo ale skorygujemy później. Jakoś skalę wyznaczamy z przecięcia z LOPKą. Na mapie jakieś drogi (wąwóz? piasek?) widać przed PK 2A więc powinniśmy trafić. Jest. Tu spotykamy K. M., który klnie na LOPkę. Szukamy za tym wąwozem – zero krzyży! Jakieś konstrukcje wyczynowo-rowerowe… może to to? Pojawiają się kolejne zdezorientowane zespoły. Następuje chwila zwątpienia. Na pierwszym etapie GPS wykazał 12km więc trochę w nogach już jest. W desperacji postanawiam wracać się troszkę LOPKą do charakterystycznego załamania. Coś mnie podkusiło wleźć na górę a tu… krzyże!!! Bingo! Reszta niechcący dopasowała charakterystyczne drzewo do E1 i azymutem odwrotnym skierowała się w tym samym kierunku! Uff! Chyba jednak coś nie tak ze skalą.

Postanowiliśmy nie iść na łatwiznę i chodzimy na azymut. Wszystkim wyszedł taki sam. Więc kompasy w dłoń i idziemy. Teren już przeczesywaliśmy. Tzn. azymut prowadzi na zabudowania, które trzeba omijać. Gdzieś po drodze zaliczam upadek – wszyscy patrzą z przerażeniem czy to to moje operowane kolano – ale to zwykłe poślizgnięcieJ. Dochodzimy do czegoś, co pasuje ukształtowaniem. Są i lampiony. Szczęśliwi – bierzemy ten dalszy! Uprzedzając fakty - haniebnego stowarzysza! Na tyle haniebnego, że na następny PK się nie namierzymy. Taki urok trasy opartej na azymutach;-( Pewnie gdyby nie zniesmaczenie E1, czy szukanie poprzedniego PK, ktoś by się dopatrzył charakterystycznego wąwozu z drogą i LOPką i nie nabrali byśmy się na tego stowarzysza.
Jedziemy dalej; kompas w dłoń i liczenie kroków. Żadnego omijania. Twardo przez krzaki. Jest odległość jest szczyt górki. I nie ma lampionów. Rozpraszamy się. I nie ma lampionów. Ani jednego!

Kończy się czas dodatkowy- nie ma co szukać. Szybka burza mózgów jak trafić na metę. Bez śladu GPS który wskazał że trzeba iść na zachód nie byłoby szans wrócić. Oczywiście na mapie zabrakło opcji ewakuacyjnej. Widać liczyli że kilku TZtów nigdy nie wróci!

Po drodze jakieś lampiony. Wyglądające LOPkowato. Niby coś tu powinno być – to bierzemy. Jeszcze na koniec ostatni wycinek – coś nam zaświtało i zgarnęliśmy ostatnie 2 PK. Z wrażenia zapomniałem udzielić pisemnie odpowiedzi na zadanie – ale ustnie miało być „wygra lepszy” – niech SG dopisze na kartę!

Jak się okazało na mecie wcale nie byliśmy ostatni. Niedługo po nas przyszli M. P. i R. P. – także bez kompletu PK. Jeszcze nieskuteczny rzut jajem do opon (choć kusiło trafić w budowniczego). Właściwie to 20km wykończyło mnie na tyle, że nie miałem już siły bić budowniczego, a MDP nie dała mi ochłonąć i od razu zabrała do domu (bo niby sprzątać mam), więc budowniczy ostał się cały i zdrowy. Wczoraj udało mi się złożyć mapę z E1. Nie dziwię się, że wszyscy się błąkali – gdy opis składania jest nieprawidłowy… to mapy się nie złoży. Wycinek PK11 ma tylko jedno połączenie z resztą łańcucha, a drugie wisi w powietrzu!!!. O niekonsekwencji oznaczeń (linii WN) nie wspomnę. Jak zwykle u Jedynki -  zwalony etap;-( Drugi etap to my zwaliliśmy, choć brak wariantu awaryjnego (np. w planie mapy dać najdalszy PK) przy marnej czytelności wydruku generował sporą przypadkowość  w odnajdowaniu się w terenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz