Start był taki bardziej umowny. Ruszyliśmy do PK1. Już po chwili zobaczyłam plecy Tomka, a po drugiej chwili plecy Basi. Wciąż jednak miałam ich w zasięgu wzroku, więc patrzyłam na nich zamiast w mapę. W końcu umawialiśmy się, że biegniemy razem. W pewnym momencie Tomek pobiegł w prawo, Basia w lewo, a ja stanęłam pośrodku. Skoro się rozbiegli, to pewnie żeby szukać słupka - pomyślałam. Zaczęłam więc i ja czesać okolicę. Słupka nie znalazłam, a moi towarzysze zdematerializowali się na stałe. Nie wiedząc gdzie jestem, ciężko było mi się namierzać na kolejny punkt. Usiłowałam skontaktować się z Tomkiem, potem z Basią telefonicznie, bo nie wiedziałam czy czekają gdzieś na mnie i jaki jest plan - biegniemy całą trasę, czy część i o której godzinie spotykamy się przy samochodzie? Oczywistym jest, że żadne z nich nie miało telefonu przy sobie. Zabulgotało we mnie, piana mi wyszła uszami i wściek miotnął mną na najbliższą ścieżkę. Skoro mnie porzucili i nic nie udaje mi się znaleźć, to co mam się męczyć po nierównym podłożu, jeśli mogę normalnie pobiegać po drodze. Tak też zrobiłam. Dobiegłam sobie do większej drogi i wyszło mi, że jestem w okolicy dziesiątki.
- No dobra, spróbuję znaleźć - postanowiłam. Ustawiłam azymut, weszłam gdzie trzeba, a cholernego słupka ani śladu. Tylko jakieś śmieci powiewały smętnie na krzaku. Zgrzytnęłam zębami i postanowiłam spróbować jeszcze z trójką. Efekt osiągnęłam jakby podobny. Puściłam dym uszami i z tej wściekłości biegiem ruszyłam w stronę mety. Po kilkudziesięciu metrach oczywiście mnie zatchnęło, bo kondycji nie mam nawet szczątkowej i musiałam się zatrzymać. No to sobie skorzystałam i solidnie porozciągałam moje przykurcze wszystkich części ciała. Na parkingu, gdzie wkrótce dotarłam powtórzyłam proceder i w końcu schetana jak nasza szkapa padłam na trawę. Po godzinie oczekiwania moi współbiegacze wreszcie wynurzyli się z lasu. I dopiero wtedy mi wytłumaczyli, że żadnych słupków nie było, w zaznaczonych miejscach wisiały papierowe wstążki (pewnie te śmieci co widziałam na krzaku), a w ogóle to oni mnie szukali i szukali i szukali.
- Nigdy więcej! Za nic! W życiu! - postanowiłam sobie w duchu. W postanowieniu wytrwałam całe dwa i pół dnia, czyli wtorek, środę i pół czwartku. Dzisiaj prosto po pracy pojechałam do Wesołej, gdzie mieliśmy się spotkać na kolejny trening. Tym razem mieliśmy biegać w powiększonym składzie - z Przemkiem.
Przemka od razu zwolniliśmy z konieczności trzymania się grupy, bo jeśli Tomek i Basia tym razem mieli dotrzymywać mi towarzystwa, to Przemek chyba musiałby iść tyłem i z zamkniętymi oczami żeby nas nie wyprzedzić.



Z tego co wiem, jest jeszcze kilka map do pobiegania, więc pewnie znowu dam się namówić ....
Ale masz eleganckiego selfika przy punkcie :)
OdpowiedzUsuńDowód rzeczowy, że coś tam znalazłam:-)
OdpowiedzUsuńA Pokemona znalazłaś (jak miejscowi podejrzewali)?
OdpowiedzUsuńT.
O właśnie, pokaż Pokemona! ;)
UsuńTak publicznie?? Wstydzę się.
OdpowiedzUsuń