poniedziałek, 5 czerwca 2017

Szczęśliwa 13-stka

13-stka towarzyszyła mi od dawna. Mając nazwisko na literkę „Ł” zwykle ma się 13-ty numer w dzienniku szkolnym. Po pewnym czasie 13-stka robi się wcale nie taka straszna.
W tym roku Roztoczańska 13-stka kusiła formułą rogainingu i roztoczańskimi jarami, gdzie nam całkiem dobrze poszło na Skorpionie. Z rogainingiem mam zresztą porachunki – stratowałem w nim 2 razy w życiu - za pierwszym na DyMnie zabrakło odwagi na początku, a mogło być znacznie lepiej, a na V Pomorskim Rogainingu zaplatałem się w wąwóz z rzeką oraz zbyt nieaktualne mapy.
Do Kraśnika nie wiedziałem czy da rade pojechać – bądź co bądź w niedzielę sam organizowałem Rodzinne MnO w Zielonce, a wiadomo - trasy trzeba rozstawić, mapy nietypowe zrobić i inne takie. Na Szczęście Moja Druga Połowa wzięła na siebie te bardziej pracochłonne czynności i pozwoliła mi pojechać.

Pojechaliśmy tradycyjnie z Panią Prezes w piątek. Widomo – 50-tki są tylko za 1 punkcik do OInO i wychodzi słaby przelicznik punkcika na kilometr, więc po drodze zaliczyliśmy ile się dało tras TRInO. Czyli przelicznik punktów stał się całkiem znośny, a i kilka kilometrów na rozchodzenie przeszliśmy.
W bazie jeszcze pustki i spokojnie można było zgodnie z kolejną świecką tradycją spróbować „najlepszej pizzy w mieście”. Tak już jakoś wychodzi, że im lepsza i większa ta pizza, to i lepszy wynik wychodzi. Ciekawe kiedy tego jako doping zabronią!
Na liście startowej relatywnie mało znanych nazwisk. Najgroźniejszy z zapisanych wydaje się Hubert, który kilka dni wcześniej deklarował, że tym razem 13-stkę wygra. Oczywiście na FB odpisałem mu, że będę przed nim – a co, trochę rywalizacji słownej przed startem nie zaszkodzi;-). Dystans, który pokonał na DyMnO rzeczywiście budzi respekt – nieosiągalny dla takiego zwykłego dreptacza jak ja. Zresztą, jak przystało na potencjalnego zwycięzcę, wystartował w żółtej koszulce lidera.
Powoli baza zaczęła się zapełniać. Pojawił się Mateusz, którego nie widzieliśmy wcześniej na liście startowej.  Znowu wyższa półka, z którą ciężko jest konkurować. Do kompletu dołączyła także aktualna liderka PMnO. Słowem nasze szanse na dobry wynik zaczęły topnieć. Zostawała jeszcze nadzieja, że trasa okaże się trudniejsza nawigacyjnie i wtedy szybkość przelotowa będzie odgrywała mniejszą rolę. Niepocieszeni udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.

Rankiem jak zwykle rozdzwoniły się budziki i inne takie. Nie ma wybacz, trzeba wstać. I ludzi zaczęło przybywać. Wreszcie odprawa i wydanie map. 30 minut przed startem. Tak o 25 minut za wcześnie – szybkie ogarnięcie mapy to właściwie jedna z podstawowych umiejętności BnO. Pełna mapa, rzut oka i wiadomo jak wygląda optymalna trasa (przynajmniej na papierze, bo co spotkamy  w terenie to się dopiero okaże). Ogólnie trasa optymalna wygląda na łatwą i przyjemną – żadnych rzek i bagien do pokonywania, wszystkie drogie punkty blisko startu i ułożone tak, że daje się je zebrać bez jakiegoś wielkiego napinania. Jedyne co może zróżnicować wynik to te mniej warte PK w drodze powrotnej – lepszy biegacz zbierze ich więcej.
Na start wywieźli nas z 15 km, pokazali ręką  kierunek w jakim szukać mety i tyle. Tłum ruszył w kierunku najbliższego PK 37. Na czele oczywiście lider w żółtej koszulce poleciał, aż się kurzyło.  Na punkt dobiegliśmy jako jedni z ostatnich, więc nawet nie było kolejki do mazaka. Dalej pod górę w kierunku PK 46. Najszybsi dawno zniknęli z oczu. Z zasady nie biegamy pod górę, więc wolno i spokojnie. Na górze poprzeczny asfalt – czyli zaczynają wychodzić różnice pomiędzy starą mapą i tym co w naturze. Spora grupa dziarsko przekroczyła asfalt i i pognała dalej szybko w kierunku wierzchołka wzniesienia.  Jakiś taki dziwny kierunek obrali, bo PK powinien być wyraźnie na zboczu, ale jeśli ktoś lubi… nam pasowała ta droga asfaltowa, która prawdopodobnie po śladzie drogi gruntowej zaznaczonej na mapie zaprowadzi nas pod sam lampion. Przed nami tylko widoczni w oddali  przyszli zwycięzcy obrali ten kierunek. Po chwili jesteśmy w jarze gdzie powinien być PK i rzeczywiście jest. Grupy, która wybrała drogę przez szczyt – nie widać. Za nami jeszcze Sławek Frynas z partnerem dzielnie biegł dotrzymując nam kroku.

Teraz w dół do asfaltu i szukamy PK 56 z opisem „Nora borsuka?” Miejsce znajdujemy bez problemu. Jest jar tam gdzie trzeba, ale nie ma lampionu. Jest nawet jakaś „nora borsuka” ale kilkadziesiąt metrów dalej w głąb jaru. Ale zaraz obok jest drugi jar. I nora i  lampion. Wyraźnie źle naniesiony PK na mapę. W efekcie na punkcie spotykają się trzy zespoły: Dorota i Arek, my i Sławek z kolegą. Po chwili ruszamy dalej – starając nie dać się odbiec przeciwnikom. Po kilkuset metrach z naprzeciwka widzimy biegnącą koszulkę lidera. Ciekawe jaki wariant wybrał Hubert, że biegnie z tej strony? Przekleństwa które rzuca przebiegając obok nas coś źle świadczą o tym wariancie;-)
PK 92 -  miejsce do odnalezienie proste. Owszem przestrzeliwujemy jeden jar, ale to błąd rzędu 300 m. Za to wygodniejszą drogą. Mamy dół i skarpy, zaczyna się szukanie lampionu. Ekipa szukająca biało-czerwonej karteczki rośnie. Nie wiem jaki sens ma ukrywanie lampionu w terenie i tak nieprzebieżnym. W efekcie lampionu szuka całkiem spora ekipa przez kilka długich minut. Lecimy dalej. Z przodu Arek z Dorotą – wyraźnie szybciej. Wkrótce wyprzedza nas jakiś szybkobiegacz i po krótkiej pogawędce leci wyprzedzić liderów naszej grupki. Droga prosta jak drut, asfaltem do dołu z powalonym drzewem, lampion widoczny z drogi. Mamy PK 68. Koniec dróg utwardzanych, dalej miedzą i polną drogą w kierunku PK 93. Kawałek trzeba jakoś tak „na azymut” – oczywiście wybieramy wariant drogowy – widomo droga gdzieś prowadzi i jest nią łatwiej i szybciej niż przedzierać się przez krzaki i pokrzywy. Tu znowu dopada i wyprzedza  nas Hubert klnąc na nieznajdowalny PK 68. Hmmm, czy na pewno mówi o tym samym PK?
Dochodząc do PK 93, widzimy w oddali wybiegającego z niego Huberta. No tak, zostajemy coraz wyraźniej z tyłu. Martwi nas także, że nigdzie nie widzieliśmy Mateusza – czyżby już był na drugiej mapie? Sam PK 93 – przepiękny roztoczański jar pełen miłego chłodku. Aż szkoda z niego wychodzić!
Do PK 82 drogą na wprost. Właściwie po wyjściu z jaru widać po drugiej stronie doliny charakterystyczne załamanie lasku gdzie się ten PK ukrywa na złamanym drzewie. Umiejscowienie lampionu w lesie daje wreszcie miłą ochłodę po odkrytych terenach, które ostatnio pokonywaliśmy. Jako, że na koncie mamy 44 punkty, nie może zabraknąć klubowego selfie z lampionem!
Do PK 74 znowu prosta droga. Ciągle zero zagwozdek nawigacyjnych. Dobiegając do punktu widzimy w oddali żółtą koszulkę Huberta tnącego do PK 94, a po chwili mijamy Arka z Dorotą wybierających wariant drogowy. Nawet nie mamy jakiejś dużej straty do nich. I pojawia się pierwszy zespół zmierzający w przeciwnym kierunku – czyli jakimś innym wariantem.
Znowu zero nawigacji – wszystkie drogi na mapie i się zgadzają, a nie ma co skracać, bo zysk żaden. Po PK 94 cofamy się kilkaset metrów do drogi na zachód do PK 81 i spotykamy znowu Sławka – ciągle jest całkiem niedaleko za nami! Trzeba przyspieszyć i wbrew zasadom podbiegamy nawet kawałek pod górkę. W Majdanie spotykamy rowerzystów. Bierzemy wraz z nimi PK 81. Dalej do PK 91 – prosta asfaltowa droga. Dochodzimy gdzieś do 25 km, zbliża się 4 godzina, ale to już nawrót do bazy – czyli zgodnie  z planem.
Truchtamy sobie asfaltem, a z tyłu słyszymy bzyczenia niczym rój pszczół czy szarańczy. Patrzymy za siebie, a tu peleton kolarzy! Jakiś wyścig szosowy nas przegania. Nawet jacyś kamerzyści nas nagrywają jako tło do kolarzy!
PK 91 znowu prosto znajdowalny. Dalej cywilizacja i sklep z zimną Pepsi! I chwila rozprężenia – idziemy ze 200 m nie tą drogą co powinniśmy szukając PK 55. Po chwili korygujemy i mamy. Do PK 66 znowu mordęga nasłonecznionym asfaltem. Czyli 98 punktów, 32 km i ponad 3 godziny do limitu. Czyli wynik nie przynoszący wstydu.
Przed nami PK 63. Co chwila zastanawiam się czemu autor trasy nie ułożył rozjaśnień jakoś po kolei. Za każdym razem szukamy rozjaśnienia całkiem długo, co nie jest wcale łatwym zadaniem.


PK 71 to formalność i jacyś rowerzyści wyraźnie z trasy spacerowej. Dalej w planie PK 73, 52, 75 i w zależności od sił i czasu 32/42 i 22/21. PK 73 to wreszcie mała zagwozdka nawigacyjna. Na rozjaśnieniu przecinka, a na mapie 1:50000 przecinka powinna być w innym miejscu. Chwila pomiarów i wyliczeń – wygląda, że powinna być droga nieoznaczona na mapie i tam PK. Chwila odmierzania odległości i rzeczywiście jest. I tłum z tras spacerowych.
PK 52 jest nasz, mamy jeszcze troszkę ponad 1,5 godziny. Lecimy na PK 75 i wpadamy na czyjeś podwórko. Zamknięte. Trzeba się cofać. Niby nie dużo, ale tu już każda minuta się liczy. Do 75 lecimy na skróty. Chwilę szukamy lampionu zbyt blisko – znowu chwilka straty.
Teraz kolej na PK 32 - kierunek wysypisko. Można biec „na nos”;-) Jest wysypisko, omijamy je od południa i… dróżka się kończy. Spadamy do jaru. Krzaki, pokrzywy i komary. Nie zostaje nam nic innego niż się przedzierać. Wolno i mozolnie. Samo rozjaśnienie PK 32 nic nie mówi. „Punkt na niczym” w opisie „na skarpie przy drodze”, tyle że na mapie ani drogi ani skarpy.
Fajnie. Barbarze udaje się rozpoznać charakterystyczną skarpę w pobliżu. Idziemy spróbować znaleźć lampion. Jest droga i skarpa! I lampion uff.
34 minuty czasu i ok. 4 kilometrów. Jeden PK po drodze. Niby zdążyłoby się marszem, ale… biegniemy. Barbara powoli ustaje, ja udaję że jeszcze mogę – taka już rola faceta  w zespole;-) Po PK 22 zbiegam z nasypu sam – na szczęście od razu go znajduję, pomimo rozjaśnienia, gdzie znowu PK jest „na niczym”. Doganiam Barbarę i gamy ile dajemy radę. Na metę wpadamy ze 4 minuty przed limitem. Z naszych szacunków wynika za mamy 128 punktów – ładny wynik. GPS pokazał 49 km – nie ma się czego wstydzić
Na mecie zniesmaczony Mateusz – nie przyznaje się ile punktów zdobył. I oczywiście Arek z Dorotą, którzy biegli przed nami. Z niewielkim spóźnieniem dociera Sławek Frynas. Gdzieś tam spotykam Huberta, który dopytuje się ile punktów zdobyliśmy. Gdy mu podaję nasze wyliczenie idzie z furią  wyżyć się na swoim samochodzie (nie wiem czym mu zawinił, że go skopał).
Oczekiwanie na wyniki. Szczęśliwcy dostaną cegły, ale najpierw idziemy na dzika. Nie wiem, czy to ten co z nami nocował na sali, ale prawdziwy kucharz, taki w białej czapce dzieli pieczone w całości „dwugłowe” zwierzę. Kolejka straszliwa – na trasach rodzinnych była spora frekwencja. Zastanawiamy się, czy wypada wysłać „Chrumkającej Ciemności” zdjęcie ze stołówki;-)
Po wyżerce zaczyna się równie oczekiwana część, czyli rozdawanie giftów. Najpierw panie, potem panowie. Tak się zastanawiam - czemu dostałem krem przeciwzmarszczkowy.  Niby startuję w kategorii weteranów MW, ale aż tak to widać???
I wreszcie ogłoszenie wyników. Z wcześniejszych przecieków wiedziałem, że mamy dobry rezultat. Najpierw kategorie rodzinne, potem rowerowe i wreszcie P8. Najpierw Panie. Na 3 miejscu – Pani Prezes (łubudubu!) – dostaje gustowną cegłę i torbę prezentów.

Coś nam się nie zgadza wynik wyczytany 125 punktów, ale nie będziemy przerywać ceremonii. Różnice na podium jednopunktowe – wygrywa Dorota Duszak. Kolej na mężczyzn. Zwycięża Arkadiusz Duszak, mnie nie wyczytują (trzecie miejsce to 126 punktów).
Zaraz po dekoracji idziemy „Bić Autora”. Nie my jedyni, kolejka do bicia spora;-) Liczymy jeszcze raz wyniki. Okazuje się że mamy 126 pkt, a nie 125 czyli Barbara awansuje na 2 miejsce, a ja na 3. Następuje mała „wymiana cegieł” dostaję tę od Barbary, a jej wręczam taką z odpowiednim miejscem z kupki, która została;-) Jeszcze „budująca” fotka z cegłami i dzikiem i możemy ruszać do domu. Za kilka godzin muszę rozstawiać trasy na nasze Rodzinne MnO!
W ramach podsumowania – zaskakująco duża ilość uczestników na trasach rodzinnych. I dobrze! Kucharz krojący dzika – full wypas;-) I Roztocze, które mi się całkiem podoba – jary dają możliwość pokluczenia i ponawigowania, a odstraszają tych szybkobiegaczy, z którymi nie mamy żadnych szans rywalizować. Także bardzo fajne rozwiązanie, że tacy marni średniacy jak my, byli w stanie zebrać wszystkie 9-tki i cała rywalizacja odbywała się na mało punktowanych PK – stąd nie było dysproporcji 20 czy 30 punktów pomiędzy zawodnikami. Jedyny minus (oj zawsze coś tam muszę ponarzekać) to punkty „na niczym” według mapy. Co szkodziło na rozjaśnieniu dorysować kreskę drogi czy skarpę na której stawiamy lampion? A tak mamy go na białej plamie i tylko opis może nas naprowadzić gdzie szukać lampionu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz