poniedziałek, 26 czerwca 2017

Grassor - czyli coś o holowaniu



Po dwutygodniowym odpoczynku kolejna 50-tka. Tym razem zadaniowa. Naczytałem się na blogu Huberta i w dyskusji we wpisie na FB o holowaniu partnerek (domyślnie słabszych nawigacyjnie, a często i fizycznie) na podium. Jak do tej pory udawało mi się Barbarę „doholowywać” do 2 miejsca – więc trzeba by lepszą linkę holowniczą czy co?
Wprawdzie Grassor ekstremalnie daleko (prawie 600km), ale udało się uzbierać  większą ekipę i dojazd stał się ekonomicznie opłacalny. Moja Druga Połowa po sukcesie w Borowiackich (bądź co bądź wygrała 50-tkę!)  także zdecydowała się na wyjazd – na TP25. Namawiałem ją na 50-tkę, ale nie uległa. I miała wypróbować nowego partnera - Krzysztofa do pokonywania dłuższych dystansów.  D. M. niestety po Pomorskim Rogainingu stanowczo odmawia chodzenia na coś dłuższego niż 4 km.
Do ekipy dołączył jeszcze rowerowo Paweł, a w ostatniej chwili – rzutem na taśmę – Michał, czyli 1/2 Chrumkającej Ciemności.
Autem pojechaliśmy we czwórkę. Oczywiście zgodnie z tradycją po drodze kilka TRInO, by przelicznik punktów do odznaki InO na wyjazd był jakiś sensowniejszy. Coś długo nam zeszło z tym TRInOwaniem i wyglądało na to, że dotrzemy kawał czasu po przyjeździe pociągu z Pawłem i Michałem, których obiecaliśmy dostarczyć ze Stargardu do Reptowa. „Na szczęście” koleje postanowiły nam pomóc i specjalnie opóźniły przyjazd pociągu o dobrą godzinę. Dzięki temu wpadliśmy do bazy i pustym autem pojechałem po spóźnialskich. Jak przystało na InOka, od razu włączyłem nawigację w komórce. Tyle, że ostatnio nawigację włączałem przy naszej wyprawie rowerowej i „mądre” urządzenie zaproponowało mi trasę dostosowaną do 2 kółek. Oczywiście nie zauważyłem tego, tyle, że zdziwił mnie czas przejazdu 40 minut…. Niby od Stargardu jechaliśmy znacznie krócej, ale chyba GPS wie lepiej. Słyszę „skręć w lewo” i posłusznie skręcam. Droga robi się coraz węższa. Trafiam na przejazd kolejowy „na żądanie” – chcesz przejechać – naciśnij przycisk. Super! Zaraz kończy się asfalt i zaczyna droga gruntowa, dołki i górki. Wprowadza mnie w las. Ale na odbiciach ciągle są znaki typu B-18, więc jadę jakąś „drogą samochodową”. Dostaję SMS-a, że już przyjechali i czekają „po mojej stronie torów na stacji BP”. Nawigację ustawiłem na oficjalny podjazd do dworca, więc staję by ją przeprogramować i odkrywam, że jadę trasa rowerową! Udało się zmienić, ale i tak przez las musiałem jakoś przebrnąć. Dobra zapowiedź orientacyjna przed jutrzejszymi zawodami.
Narada o poranku

Poranek. Start wyjątkowo późno, o 10:30. Całą noc padało, więc las będzie mokry. Paweł ma ruszać wcześniej, ale okazuje się, że autor trasy jeszcze nie wrócił z lasu i start rowerzystów się opóźnia. My zaczynamy odprawę punktualnie.
Odprawa

Na odprawie właściwie nie ma żadnych emocjonujących nowości typu „przy PK 20 uwaga na psy i lepiej obejść od północy”. Wszystko było w komunikacie technicznym. Dostajemy mapy na ceracie. Dosłownie na ceracie. I rozmiar taki, że mogą posłużyć za obrusik na kolejne wyjazdy;-). Dla nas ujawniono 4 punkty na północy i jeden na lekkim południu od bazy, o sugerującym wszystko numerku „1”. Poniżej S10 jest tylko jeden PK dla TP100 – więc wygląda, że wszystko rozegra się na terenie pomiędzy S10 i DK 142. Decydujemy się rozpocząć od PK 1, bo PK 2 wygląda dziwnie „podmokło”, a jednak wolimy chodzić w suchych butach ile się da. Michał wybiera wariant PK 2 (bo takie ma widzimisię). Moja Druga Połowa i Krzysztof muszą ruszyć w kierunku PK 2 (część PK mamy wspólną, ale org. rozbija trasy dając im różne punkty startowe).  Jak widać nie tylko my startujemy na PK 1 – biegnie cały tłum, a my spokojnie truchtamy w ogonie. Po chwili wyprzedza nas auto organizatora, które celuje w naszą stronę obiektywami. Uśmiechamy się i machamy.
PK 1 - lapidarium. Jako, że czołówka już pobiegła, musimy chwilę zapozować do zdjęć. Lampion odkrywa nam kolejny PK – jednak na południe za drogą S10. Czyli nasze prognozy ze startu były nietrafione – wygląda, że „mniejsza połowa” trasy będzie na południe S10, a większa na północ.
PK6

Przy PK 6 widzimy ludzi miotających się po lesie w poszukiwaniu ruin. „O, fajnie się zapowiada” myślimy. Wygląda, że miotają się trochę za wcześnie – patrzymy dokładniej w mapę, w ruch idą kompasy i wiemy, że jeszcze dobrze ponad sto metrów, czy dalej trzeba wejść w las. Sprawę ułatwia jakaś ekipa wracająca już z PK i nakierowująca resztę na punkt. Mamy lampion i pojawiają się kolejne punkty. Całkiem blisko – lubimy takie zawody, gdzie przeloty są krótkie - wtedy przewaga szybkobiegających maleje, a liczy się sprawne trafianie na punkt. A Pani Prezes jednak znacznie dłużej niż ja chodzi na MnO i orientację zwykle ma lepszą niż mój starzejący się umysł. Dobrze, trzeba lecieć na kolejny PK 22 (zakładamy, że poniżej już nic nie będzie).  Biorę kompas do ręki i „holuję partnerkę” na następny PK. Moim azymutem. Cóż z tego, że to błędny azymut? Grunt, że holuję!;-) No dobra, po chwili Barbara wykazuje asertywność i po wymianie myśli wybieramy JEJ azymut i trafiamy tam, gdzie trzeba. Tyle na temat próby holowania;-)
Przy PK 22 jakaś liczniejsza ekipa. Do PK 5 postanawiamy nie sprawdzać czyj azymut jest lepszy i podbiegamy drogami starając się urwać konkurencji. Znajdujemy jakiś skrót – jest i nasyp, szukamy „Ruin na N od nasypu”. W oddali ktoś szuka czegoś na N od nasypu jakieś 300 m przed nami.  Po prawej widzimy jakieś cegły – czyżby te ruiny? Ciut wcześniej niż się spodziewaliśmy i zbyt blisko ścieżki. Ale zza drzewa wystaje perforator. Może źle przerysowaliśmy położenie PK? Bierzemy i lecimy dalej. Konkurencji za nami nie widać – musieli się gdzieś pogubić, bo aż tak szybko nie biegamy, by im umknąć.
PK12
Kolej na PK 12, czyli wysychające jeziorko. Wszystko się zgadza z mapą, więc wkrótce znajdujemy lampion. Kolejne PK oddalają nas na południe od S10. Coś dużo punktów robi się po tej stronie ekspresówki. Przed PK 15 pokonanie cieku – trafiamy na zapadające się błoto na brzegu i lekka wilgoć w jednym z butów.

W drodze na PK15
Nie przeszkadza nam to jednak truchtać do PK 13.Bardzo fajne jeziorko i pojawiają się jacyś rowerzyści. Chyba trasy TR75.


PK13

Po zaliczeniu PK ruszamy na PK 9. Na mapie jakaś dorysowana droga. Przed nami rozwidlenie – ilość dróg się zgadza, ale kierunki  już tak sobie. Ślady butów i rowerów wchodzą we właściwą odnogę licząc wg kolejności.  Ale kierunek jej taki sobie. Idziemy nią kilkadziesiąt metrów ale… właściwa droga powinna mieć jakiś ciek w wąwoziku po lewej, a nie po prawej! Zawracamy i idziemy do kolejnego rozwidlenia. Ta droga prowadzi lepiej, choć mniej śladów przed nami. Czyżby to miał być punkt decydujący o klasyfikacji?
Dobiegamy do cywilizacji i całkiem porządną drogą asfaltową lecimy  w kierunku PK 9. Mijają nas w obu kierunkach rowerzyści. A w około teren zaczyna się zmieniać. Buki, zeschłe liście, góry - normalnie jak w Beskidzie Niskim!


Zastanawiamy się czy nie lecieć na azymut, ale obniżenie na azymucie wygląda nieciekawie – lepiej wygodny asfaltem. Jest jakaś droga z prawej (inaczej niż na mapie to wygląda) i tabliczka „Rezerwat przyrody”. Rezerwat miał być dalej! Przebiegliśmy? Konsternacja. No, chyba rezerwat zaznaczyli nam dobrze, by przez niego nie przebiegać. Po chwili rozmyślań jednak założyliśmy, że rezerwat spuchł. Trzeba go ominąć – głupio tak wchodzić w las przy takiej tabliczce.  Lecimy drogą w prawo – wygląda na tę właściwą. Wspinamy się na jakąś „Bieszczadzką górkę”. Nie ma więcej tablic z rezerwatem – pójdziemy po grzebiecie na skróty. Udaje się – jest droga do punku. Dla takich górek warto było przyjechać pod Szczecin!
Za punktem dopada nas para kolarzy TR75. Od tej pory będą nas „prześladować” i co chwilę będziemy się spotykali.
PK 19 „Głaz Ukryty”. Nazwa pisana wielkimi literami sugeruje coś nazwanego. Będzie jakaś tabliczka? Znajdujemy jakąś drogę i schodzimy na dół. Jest szlak turystyczny, więc szukamy czegoś „nazwanego”. Kropkę na mapie mamy postawioną w miejscu niezbyt charakterystycznym. I my i kolarze szukamy tego głazu sporą chwilę. Znajduje go jeden z rowerzystów. Okazuje się, że przeszliśmy koło niego kilka razy. Rzeczywiście „ukryty”. Tu pomarudzę nad jakością wydruku mapy na ceracie. Te mapy na PK były wyraźniejsze a nasze „obrusy”… ciężko było dopatrzeć się szczegółów -  szczególnie rzeźby.  Nawet jak dokładnie zaznaczyliśmy kropkę na naszej mapie… to i tak w okolicach porytych wąwozami wszystko było „na czuja”, bo rzeźba była całkiem niewidoczna.
Idziemy na PK 17. Pod linią WN spotykamy pierwszego szybkobiegacza z naprzeciwka. Godzina 14:00, u nas na liczniku 20 km, czyli on musiał przebiec  ze 30 km w 3,5h. I całkiem żwawo biegł.  Niezły musi być!
Na PK 21 widzimy moją główną konkurencję MW. Czyli standardowo ze mną wygra - jest o jakieś 8 km do przodu. Odkrywamy punkt żywieniowy… o 200 m od PK 17. Zaskakujące zagranie Orga!
Na punkcie żywieniowym dopalacze i woda. I „trujący” arbuz. Czemu ja nie znoszę arbuzów? Ale przynajmniej Barbara zjada za dwoje;-) Zaraz dołączają znajomi kolarze, a my ruszamy dalej do PK 18.  Przed samym punktem deja vu- znowu widzimy Staszka K . wracającego z punktu (pod górę)! Musiał wybrać zły wariant i odzyskałem ze 2 km. Mało, ale zawsze…
Na PK spotykamy trzeciego zawodnika idącego odwrotnym wariantem. Mówi, że jesteśmy 5-ci, czy jakoś tak. I żadnej dziewczyny przed nami nie ma. I mówi, byśmy uważali na PK 8, bo tam jest ciężko. Podobno spory kawałek za nim idzie najgroźniejsza konkurentka naszej Pani Prezes. Czyżby wreszcie szansa na „doholowanie” na pierwsze miejsce podium? Niby Barbara „nie chodzi na wynik”, ale widzę jak jej się oczka zaświeciły i nagle włączyła 3-ci bieg;-) Taka informacja, że można powalczyć strasznie dopinguje. Do tej pory standardowo trafialiśmy na 2 pozycję kobiecego pudła – my podbiegamy tempem rzędu 8-9 km/h – a większość maratonów ma jednak co najmniej połowę trasy dla „szybkobiegaczy”, czyli dłuższe przeloty i wystarczy liczenie przecinek lub trzymanie się w zasięgu wzroku jakiegoś nawigatora – i wtedy możemy podziwiać tylko rewers (a może bardziej nawet cień rewersu) biegowej damskiej konkurencji.
Joasię spotykamy koło PK 20, czyli na liczniku ponad 26 km. Jakoś nie wygląda na bardzo biegającą. Przed nami tylko 8 PK, teren raczej płaski, wszystko drogami. Przed nią górki, wąwozy i „Głaz Ukryty”. Czyli mamy szansę! Biegniemy dalej. Zastanawiamy się, czy nie „przepłynąć przez rzeczkę”, ale nie znamy jej rozmiaru, więc jednak wybieramy most. A rzeczka okazuje się płytka – pewno jedynie do kolan! Lecimy do PK 8 i tam spotykamy Michała. Ponoć szuka już lampionu ze 40 minut! Udaje się go znaleźć szybko – Michał szukał „za blisko”. Lecimy dalej na PK 11. Do odkrycia jeszcze 2 PK. Na PK 11 poznajemy lokalizację PK 10. Obstawiamy, że ostatni ukryty PK będzie gdzieś pomiędzy PK 3-PK 4-PK 2, więc lecimy na PK 10. I to okazuje się naszym największym błędem. Odkrywamy tu ostatni PK na północ, a zostało nam PK 14. Czyli nadrobimy dobre 2 km. Sama górka z PK 10 „przecudnej urody”, ale nie ma co podziwiać okolicy  - szczególnie, że spotykamy tu konkurencję będącą „przed nami” – tyle że oni byli już na PK 14. Ale są wyraźnie wykończeni. Szybka kalkulacja – mniej zrobimy lecąc najpierw na PK 7 – biegniemy. Wyprzedzamy ich o prawie 5 minut. Czyli jeśli by się udało utrzymać tempo, mamy szansę zniwelować straty do nich. Wracamy do PK 14 – tu spotkamy chyba pierwszego uczestnika TP 100. I komary. Zaraz potem muchy i pajęczaki. Najgorsze te ostatnie – chodzą po całym człowieku, łaskoczą… chyba nie gryzą, ale to łaskotanie doprowadza do szału. Droga gorsza – mało wydeptana, wysokie trawy – tempo spada, ale staramy się podbiegać. Do samego PK 3 już daje się tylko maszerować. A pajęczaki ciągle atakują. Wreszcie wybiegamy na jakąś lepszą drogą. Od razu mniej uciążliwych pasażerów na gapę. Przy PK 4 spotykamy zmęczone uczestniczki TP 25. Zostaje ostatni PK. Wypijamy dopalacze zabrane na drogę z punktu żywieniowego i biegniemy. Jest skrzyżowanie – nie znajdujemy właściwej drogi. Ale nic to, znajdziemy ją na następnej przecince. Jest! Dobra wyraźna droga , dobry kierunek. Biegniemy. Kompasy chowamy i jedynie liczymy przecinki i odległość. Wszystko się zgadza. Dobiegamy do właściwego skrzyżowania dróg. Tu zaraz powinien być ostatni PK 2. Coś ta droga pod minimalnie złym azymutem idzie, ale co tam. Lecimy w las szukać końca rowu, szpaleru drzew i granicy kultur. Jakoś tej granicy kultur nie widać! Zajumali ją, czy co? Krążymy i czeszemy. Stanowczo nie widać jakiejś granicy lasu i pól/ łąk jak na mapie. Gdzie my możemy być? Jedyne logiczne wytłumaczenie które mi przychodzi na myśl, to że gdzieś na północy od PK 2 musiała odchodzić jakaś „właściwa” droga w prawo i jej nie zauważyliśmy biegnąć tą „wyraźniejszą”, a nie kontrolowaliśmy azymutu. Po chwili znajdujemy słupek z numerami przecinek i potwierdza się moje podejrzenie. Idziemy na skróty przez łąki, wysokie trawy, osty i pokrzywy. Po drodze liczymy rowy. Pierwszy, drugi, przy trzecim jakieś krzaki i brak PK. I brak wydeptanych ścieżek, a powinny być. Czyli znowu „mapa oszukuje”! Dobra jest „szpaler drzew” i mamy ostatni PK.  Straciliśmy tak ze 25 minut. Już powinniśmy być na mecie. Teraz do mety biegiem ostatnie 3 km.  Oczywiście konkurentów których goniliśmy nie dopadniemy, ale walczymy o podium dla Barbary. Udaje się!
Wprawdzie u Barbary medal za udział zawisł na szyi ale szybko wymieniono go na  wersję "złotą"

Jest złoty medal i pierwsze zwycięstwo Pani Prezes w 50-tce! W ten sposób Barbara dorównała wreszcie mojej Drugiej Połowie w ilości zwycięstw pucharowych (dobra, Moja Druga Połowa zwyciężyła bez „holowania” – tzn. Ona holowała D. M., który podobno odmawiał współpracy po każdym PK)!
Na TP 25 Moja Małżonka  z Krzysztofem zrobiła ze 31 km i pobiła swój rekord prędkości! Na tracku wyraźnie widać, że podbieguje szybciej niż ja!
W bazie szybki obiad i obowiązkowy wyjazd na basen do pobliskiego Stargardu. Potem oczekiwanie na Michała, któremu udało wrócić się całkiem przyzwoicie,  niedługo po zmierzchu. Na Pawła się nie doczekaliśmy – zmogło nas zmęczenie.
A teraz… zapisałem Moją Drugą Połowę na kolejna 25-tkę (chyba, że sama zmieni kategorię na TP 50). Aż boje się, kiedy zacznie mnie przeganiać w 50-tkach!

Jeśli ktoś lubi oglądać tracki to tu mamy przebieg nasz i Mojej Drugiej Połowy z Krzysztofem

5 komentarzy:

  1. Serdecznie gratuluję i tu pierwszego miejsca na podium damskiej połowie zespołu a całemu zespołowi ogólnego sukcesu :) A odcinek między PK4 a PK2 był jakiś przekłamany w obu kierunkach zaliczania, ktoś dorobił dodatkową przecinkę w terenie albo co...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Może tam po prostu jakaś czarna dziura przestrzenna jest? :P

      Usuń
  2. Miedzy PK4 a PK2 byla lesna droga, ale niestety mocno zarosnieta i sam ja przeoczylem (a pozniej nie chcialo mi sie wracac). Mieszkam 3 km od PK2 i biegam wlasnie po tych lasach. Robilem 50tke po najbardziej optymalnej trasie zaczynajac wlasnie od PK2. Zalozylem, ze impreza pojdzie w kierunku Puszczy Bukowej, z przeprawa przez DK10 w Szczecin-Plonia i powrotem poprzez przejscie podziemne przy stacji BP. I tak tez sie stalo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałem gdzieś tam ślady odbijające "w prawo" (z PK 4 na PK2) - ale dość mizerne - gdybyśmy patrzyli na kompas to nawet "na około" nie stracilibyśmy tych 25 minut, a tak szukaliśmy PK tam gdzie go nie było. Ale co to za impreza bez wtopy;-)

      Usuń
  3. Dawno nie było takiego artykułu. Bardzo fajny wpis.

    OdpowiedzUsuń