czwartek, 1 czerwca 2017

Stowarzyszony trening na ZPK...

 ... widziany okiem Chrumkającej Ciemności!

Wygląda na to, że to nasz debiut pisarski. Nie można przecież wymigiwać się od delikatnej sugestii kierownictwa klubu, że najwyższy na to czas.
Po tygodniu InO ten tydzień okazał się jakiś monotonny. Co to w ogóle znaczy, żeby dwa dni z rzędu wracać po pracy do domu? Kalendarz na początku wieścił całe 5 dni posuchy. Całe szczęście o nasze poczucie sprawiedliwości dziejowej (czyli regularności InO) zadbał Tomek, przygotowując kolejny trening ZPK. Zapowiadało się bardzo przyjemnie – tuż obok poprzedniego, zasady bez zmian – czyli mapa pozbawiona drożni, długość prawie jak poprzednio – nie powinno być trudno – w sam raz na relaks w połowie tygodnia. Ponieważ poprzednio się nie spieszyliśmy w lesie zastała nas noc, tym razem postanowiliśmy, że trzeba wystartować wcześniej. Albo targać czołóweczki, ale to nie zima, aby głowę stroić w nocne odzienie.
Niestety najwyższy czas się nauczyć, że szybki start możliwy jest tylko wtedy, kiedy nie zna się organizatorów albo jest dużo uczestników. Tak to zawsze znajdzie się temat do rozmowy, więc z koncepcji wczesnego startu wiele nie wyszło. Ale w końcu się udało i ruszyliśmy.
Już od pierwszego spojrzenia na mapę coś mi się nie zgadzało. Brak drożni rozumiem – ale mapa ogólnie była bardzo optymistycznie jasna. No ale wiadomo – nie ma dróg, musi być puściej. Przynajmniej południki błękitem sugerowały, że północ wróciła na jedyne słuszne i właściwe miejsce u góry mapy. W ostatniej chwili nawet pomyślałem, aby potwierdzić to u autora trasy – jedna rzecz mniej do przejmowania się.
Pierwszy punkt prosty – od środka odcinka płotu cmentarza dokładnie na południe. Prowadzi Gula. Wszystko dobrze, tylko czemu cmentarz na mapie nie jest ogrodzony? Spojrzenie wokół po mapie i ogólnie najwyraźniej w Starej Miłosnej w ramach programu transparentności usunięto wszelkie ogrodzenia wokół budynków… wróć? Jakich budynków? Chyba trzeba zmienić założenia.
W każdym razie idziemy na azymut wyliczoną odległość i kawałek dalej – nic. No dobrze, czeszemy idąc z powrotem równolegle – nadal nic. Trudno – bywa i tak. Namierzamy się raz jeszcze i podejście trzecie. Docieramy do drogi, której istnienia można się było domyślać, ale słupka nadal brak. Mija nas rozpędzony MG i po chwili z zarośli, które minęliśmy o kilka kroków słychać „to tutaj!” (dzięki!).
Punkt podbijamy i zaczynamy dobrą passę. Podbiegamy w stronę linii energetycznej (też na mapie nieobecnej), mijamy granice kultur (też jakby brakującą) i orientując się na kopczyki bezproblemowo wbiegamy prosto na punkt 403. Dalej również na zmianę biegnąc i idąc kierujemy się w stronę 404. Po drodze krótki postój przy niecce nad rowem i kurs kierowania się na azymut po kompasie – efekty od razu wspaniałe – na punkt wejście jak po sznurku. Następnie na kolejny punkt – 109. Tu z kolei korzystamy z rzeźby terenu, również trafiając bezbłędnie. Dobra passa się ciągnie! Jeszcze do 111, gdzie podbiegamy wzdłuż szosy szacując dystans po krokach. Skoro metoda się sprawdza, decydujemy się kontynuować ją na swoje nieszczęście. Liczenie kroków w stronę 112 sprawia, że zamiast zorientować się na niewielką widoczną na mapie polankę, przebiegamy za daleko. Tam już przestał nam przeszkadzać fakt, że na mapie brakuje więcej elementów niż się spodziewaliśmy. Zwiedzamy znaczny fragment niezmapowanego obszaru, na siłę dopasowując elementy krajobrazowe i poświęcając na to za dużo czasu. Ostatecznie poddajemy się zmierzając po 400, zanim wszyscy uznają nas za zaginionych i lampiony zostaną zebrane. Szukanie dołków pod linią energetyczną też okazuje się porażką – nie pasują nam wcale, a kiedy nawet docieramy (wg śladu gps) do właściwych, osobiście je dyskwalifikuję, jako będące za blisko zakrętu linii energetycznej. Wracamy więc i próbujemy namierzyć się z poprzednich – próba zdecydowanie skazana na niepowodzenie, co pięknie widać na tracku.
Coraz mocniej zmęczeni kontynuujemy w stronę 113, porzuciwszy kolejny punkt. Wychodzimy na zabudowania, nadal mylnie przekonani gdzie jesteśmy, więc i znalezienie punktu kończy się niepowodzeniem. Słońce chyli się coraz mocniej nad ziemię i decydujemy powoli się kierować w stronę mety, całkowicie odpuszczając punkty 118 i wyżej. I nagle wszystko zaczyna się zgadzać między mapą a terenem. Jak tylko udaje się nabrać pewności, 113 zgarniamy w moment. Potem złapanie azymutu – i 400 też jest nasz. Samopoczucie wędruje w górę, ale wskazówki zegarka nieubłaganie mijają godzinę zachodu słońca, więc trochę żałując kierujemy się do samochodu.
Na miejscu zastajemy jeszcze zbierających się TŁ i MG, wymieniamy się opiniami z trasy. Tym razem dla nas było trudno. Brak dróg to jedno, ale mapa w ogóle wygląda, jak drukowana bez czarnego koloru, a nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, jaką różnicę robią oznaczenia ogrodzeń, budynków, linii energetycznych, czy też granic kultur. Na takiej mapie trzeba nawigować zupełnie inaczej, o czym przekonaliśmy się w nogach…
Ale i tak przyjemnie było powłóczyć się po lesie.
Czekamy na kolejny raz :-)

7 komentarzy:

  1. Link do tracków:
    http://3drerun.worldofo.com/2d/index.php?submit=Open+routes+in+2DRerun&idmult%5B%5D=-426096&idmult%5B%5D=-426181&idmult%5B%5D=-426111&idmult%5B%5D=-426106

    OdpowiedzUsuń
  2. Wasz track zrobił na mnie wrażenie:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Następnym razem zrobimy mapę tylko z brązowościami, wszelkie oliwki i zieloności są przereklamowane :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może mapę tylko z .... niebieskim? Na tuszu zaoszczędzimy;-)

      Usuń
  4. W ogóle tylko PK oznaczmy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam wstępne eksperymenty w tym kierunku - mapę z 2 etapu TU z Zupy z Bagien ;)

      Usuń