poniedziałek, 24 września 2018

Powrót "Mózgu"

Wreszcie po wakacjach wrócił Szybki Mózg. Już mi brakowało, nie tyle biegania, bo pobiegać to mogę i koło domu, ile raczej tej otoczki, rywalizacji i znajomych gęb, których dawno nie widziałam.
Czas nadal pędzi szybciej niż jestem w stanie ogarnąć, więc mimo wyjścia z pracy o piętnastej, ledwo zebrałam się, żeby dojechać na dziewiętnastą na Stegny. W efekcie zapomniałam wziąć kompasu dla Tomka i, co gorsze, zapomniałam przebrać się od pasa w górę. Tak więc spodnie i buty miałam ok, a wyżej byłam po cywilu, co nawet niespecjalnie rzucało się w oczy, ale miało skutki.
Nawet nas z Tomkiem tak za bardzo nie rozstawili czasowo, bo raptem kilkanaście minut odstępu było między naszymi startami. Wydawało mi się, że ruszyłam w miarę sprawnie, ale ponoć z pozycji obserwatora wyglądało to inaczej, ale fakt faktem - trójkącika startowego na mapie chwilkę musiałam poszukać.
Nawigacyjnie mapa nie była trudna, bo i co może być trudnego po mieście? No dobra - może, ale tu nie było:-) Pobiegłam dość asekuracyjnie. Jakieś dwa tygodnie temu miałam drobną kolizję rowerową i wciąż odczuwałam dyskomfort w kręgosłupie. W kontekście wyjazdu na Kaczawską Wyrypę wolałam się nie nadwyrężyć, bo lepiej mieć gorszy wynik i pojechać, niż dobry i odchorować. To znaczy - jakiegoś bardzo dobrego i tak bym przecież nie miała, więc w sumie na jedno wyszło. Zresztą nawet gdybym chciała szybciej pobiec to wiązały się z tym pewne niedogodności. Przy każdej próbie przyspieszenia moje cycki, nie uwięzione w sportowym biustonoszu (no, zapomniałam) albo obijały mi się o zęby, albo plątały między kolanami, no i co mogłam zrobić? Do tego wychodząc z domu buty zawiązałam byle jak (eh, ten pośpiech), a potem zapomniałam poprawić i gdzieś w połowie trasy poczułam, że zaraz zgubię lewego buta. Jeszcze usiłowałam biec kawałek, ale kiedy sznurówki zaczęły wlec się za mną, musiałam przystanąć i uporządkować je. No to jak ja w tym wszystkim miałam zrobić jakiś przyzwoity wynik?
Największym wyzwaniem okazał się przebieg z PK 6 do PK 7 - długi jak spaghetti, ale na szczęście dość łatwy. Ufff - dałam radę przebiec cały. Ja wiem - dla większości to żadne osiągnięcie, ale poczekajcie aż będziecie mieć tyle lat co ja i taką kondycję jak ja:-) I tak mecie okazało się, że wcale taka ostatnia nie byłam, bo aż osiem osób wyprzedziłam, a w ostatecznej klasyfikacji to aż dwadzieścia. Tomek był znacząco lepszy - aż dwadzieścia siedem oczek wyżej ode mnie. No, ale on nie spadł z roweru, nie ma cycków i umie wiązać buty.

 Taka zuchwała byłam:-)

2 komentarze:

  1. No to tylko jedno się nasuwa :)
    La La... niech żyje wolność... wolność i swoboda... cycków :D

    OdpowiedzUsuń
  2. I tyle zapamiętałem z tej zuchwałej relacji :)
    No może jeszcze, że Tomek nie ma :D

    OdpowiedzUsuń