Do startu ustawiliśmy się na schodach.
Pierwszy punkt był na tyłach budynku, jeszcze za dwoma ogrodzeniami, w lasku. Najpierw to sobie myślałam - taki tam lasek, pewnie bardziej park, a tymczasem okazało się, że to istna dżungla. Pod gęstą warstwą liści kryły się zasadzki w postaci wilczych dołów i gałęzi łapiących za nogi lub nagle pękających pod stopą. Widząc jak trup (to znaczy - zawodnik) ściele się gęsto, od razu zarzuciłam pomysł biegania i szłam powolutku ostrożnie wybierając miejsce gdzie postawić stopę. Ponadto okazało się, że moja czołówka w lesie nie daje rady - nie wymieniałam baterii licząc na wsparcie ulicznych latarni, a tu wpuścili nas w las. Mapę to nawet jeszcze widziałam, ale terenu przed sobą to już tylko mały skraweczek. Tym sposobem od PK 1 do PK 8 nie było żadnego BnO, a co najwyżej SnO, czyli Spacer na Orientację, co nawet korespondowało z nazwą imprezy. Prawdziwe bieganie zaczęło się od PK 11, ale to już było zdecydowanie za późno żeby osiągnąć jakiś przynajmniej niezawstydzający wynik. Najlepszym dowodem tego był fakt, że kiedy w końcu dotarłam na metę, nie było już wody i ciastek. Tak zabalowałam na trasie.
Wreszcie na mecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz