W sylwestra zamiast na bal ruszyliśmy w las z naręczem lampionów, bo postanowiliśmy jeszcze w poniedziałek rozwiesić trasy marszowe i muszę przyznać, że był to bardzo przyjemny spacer. Wcale nie żałuję żadnych balów, które nam w tym czasie przepadały, bo i tak się nie wybieraliśmy:-) W rodzinnym gronie posiedzieliśmy do północy, wypili po kieliszku szampana i czym prędzej czmychnęliśmy do łóżka - rano czekało nas jeszcze rozwieszanie lampionów biegowych. Wyrobiliśmy się tak na styk, bo Tomek zapomniał kilku punktów nanieść na wzorcówkę i trzeba było dwa razy lecieć w ten sam rejon. Oczywiście ten najbardziej oddalony od miejsca, w którym zorientowaliśmy się, że coś nam nie gra.
Pogoda zapowiadała się taka sobie, więc przezornie pożyczyliśmy duuży namiot, który musieliśmy jeszcze rozłożyć przed jedenastą rano, a doświadczenie z tym dokładnie namiotem mówiło nam, że nie jest to banalna sprawa. Kiedy w końcu dojechaliśmy na planowany start, kłębił się już tam tłum zawodników, więc pomagierów do rozstawania konstrukcji mieliśmy dużo.
Zgodnie z zapowiedziami o jedenastej wznieśliśmy noworoczny toast i odśpiewaliśmy solenizantowi - Panu Mieczysławowi tradycyjne "Sto Lat". A potem... ogary poszły w las.
Ledwo udało się wypuścić ostatnich marszerów, a tu już na mecie zaczęli pojawiać się pierwsi biegacze. Nawet nie było czasu żeby się ponudzić:-) Niektórzy to już na maksa chcieli wykorzystać udział w imprezie i najpierw zaliczyli trasy marszowe, a potem jeszcze biegowe. Tym sposobem mieliśmy cały czas ruch w interesie, bo jedni wychodzili, inni przychodzili, wybiegali, przybiegali. Nawet pogoda, z każdą minutą coraz gorsza, nie była w stanie odwieść nikogo od zaplanowanych startów. Zresztą dla orientantów nie ma złej pogody.
Trasę TZ bezbłędnie pokonali dwaj panowie - Piotrek i Leszek, przy czym zrobili to niezależnie od siebie, a nie w zespole. Teraz muszą się dogadać w kwestii organizacji przyszłorocznego NBInO. Puchar przejął Piotrek, bo cierpliwie dotrwał do podliczenia wyników, na Leszka zaś czeka butelka szampana. Halo! Czy Leszek mnie słyszy?! Butelka szampana!
Jeden ze zwycięzców - z pucharem i szampanem.
Trochę przed szesnastą udało się odhaczyć ostatnich powracających z lasu zawodników (nikt nie zaginął), a w oczekiwaniu na ostatni zespół, Tomek poszedł zbierać im sprzed nosa część lampionów, a ja z "ochotnikami" złożyłam namiot. A późnym wieczorem w taki sposób ozdobiliśmy sobie mieszkanie:
Suszenie lampionów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz