piątek, 24 maja 2019

Czarne Stopy i Duża Stopa

Nie mieliśmy czasu odpocząć po WiMnO, bo następnego dnia w Międzylesiu czekała kolejna impreza - Czarne Stopy firmowane przez Anię. Dobrze, że przewidziany był tylko jeden etap, miałam więc szansę także na pobieganie. Ostatnio jakoś przyjęło się, że przy okazji marszów są też organizowane biegi na orientację. Nam to bardzo pasuje, tylko nie zawsze zdążymy z marszów wrócić na czas, no bo te ciężkie minuty...
Imprezy Ani mają to do siebie, że z reguły nie są trudne, czyli takie na moim poziomie. Taka też okazała się otrzymana mapa - wycinek główny (tułów pieska Lesia) i sześć małych kółek (nogi i pyszczek) oraz podpowiedź, że należy zastosować szyfr Cezara. Mi co prawda taka podpowiedź nic nie mówiła, ale na szczęście Tomek wiedział o co chodzi. Całość rozgrywała się na mapie biegowej, w terenie, gdzie było już z milion imprez, więc wydawało się, że możemy lecieć z zamkniętymi oczami. Przy pierwszym naszym punkcie (PK 2) przeoczyliśmy ścieżynkę prowadzącą do niego, ale szybko to skorygowaliśmy.


No to lecimy!

PK B był oczywisty, a jednak nie znaleźliśmy ani lampionu, ani słupka ZPK. Teren dość uczęszczany - mógł ktoś zdjąć lampion. Ostatecznie mogliśmy jeden punkt odpuścić, bo był nadmiarowy. Trójka wpadła bez problemu, a kolejne schody zaczęły się przy dziewiątce. Niby byliśmy we właściwym miejscu, ale ani lampionu, ani słupka ZPK nie znaleźliśmy. Owszem, ścieżkę wcześniej wisiał lampion, ale stowarzyszony. Już nawet zaczęliśmy podejrzewać Anię o pomyłkę przy wieszaniu. Na razie nie wpisywaliśmy BPK-a, ale postanowiliśmy iść dalej. Ruszyliśmy więc na kolejny wycinek z punktami 5 i C. Wykoncypowaliśmy sobie, że musi być zlustrowany i niedaleko od nieznalezionej dziewiątki będzie ścieżka na PK C. Ścieżka faktycznie była, ale miała zupełnie inny przebieg niż na mapie, a w końcu niemal całkiem zanikała. No i żadnego śladu lampionu nigdzie nie było. Wróciliśmy na skrzyżowanie z nieobecną dziewiątką i postanowiliśmy zacząć od nowa. Wciąż natrafialiśmy na tę samą ścieżkę. W końcu postanowiliśmy olać i iść dalej. A dalej była kolejna ścieżka do spenetrowania, a na jej końcu lampion i wszyściuteńko wskazywało, że jest to poszukiwany punkt C. No, faktycznie, w przypadku braku lustrowania, to nawet pasowało. Wbiliśmy i wróciliśmy szukać piątki. Wychodziło nam, że piątka powinna być na skrzyżowaniu drogi głównej z tą zanikającą ścieżką, gdzie poprzednio szukaliśmy C. Tyle, że znowu nie było ani lampionu, ani słupka. Kolejny BPK? Spotkani wcześniej Ania i Marek twierdzili co prawda, że mają wszystkie dotychczasowe punkty, ale jak oni to zrobili - nie mieliśmy pojęcia. Sprawa wyjaśniła się kiedy spotkaliśmy Pawła z jego ekipą. Otóż oprócz słupków ZPK obowiązywały także słupki biegowe z oznaczeniami dystansu, a według interpretacji niektórych osób, nawet słupki przecinkowe. Nooo, tego to byśmy w życiu nie wymyślili. Czyli wcale nie było BPK-ów, a jedynie brak informacji na mapie o jakie słupki chodzi. Tym sposobem początkowy odcinek trasy zajął nam strasznie dużo czasu i niemal doprowadził do rozstroju nerwowego. Kiedy już wiedzieliśmy czego szukać, reszta punktów była już właściwie formalnością, bo nie było się gdzie zgubić lub czegoś nie dopasować.


PK D przy mogiłce.



Gdzieś na trasie.

Pod koniec trasy zobaczyliśmy Chrumkającą Ciemność nadchodzącą z naprzeciwka. Mieli farta, że nas spotkali, bo podobnie jak my szukali tylko lampionów i słupków ZPK i gdybyśmy ich nie uświadomili o jakie słupki chodzi, mieliby pół karty BPK-ów:-)


Chrumkająca Ciemność.

Na mecie okazało się, że organizatorka nie przewidziała problemów ze słupkami i teraz będzie miała zagwozdkę przy sprawdzaniu kart, bo jedni wpiszą słupki biegowe, inni przecinkowe, a inni BPK-i. A przecież każdy organizator powinien pamiętać, że uczestnicy są w stanie wymyślić wszystko i wszystko zinterpretować po swojemu:-)
Mimo, że przez ten nieudany początek trasy znowu na metę przyszliśmy dość późno, był jeszcze czas żeby pobiec na BnO. W jakiejś ułańskiej fantazji zapisałam się na długą trasę i teraz nie było odwrotu, bo taka mapa dla mnie była przygotowana. Trasa długa, czyli "Duża Stopa" miała nominalnie 6,4 km, a wiadomo, że zawsze robi się więcej. Przynajmniej ja robię. Biegaliśmy po drugiej stronie ulicy niż maszerowaliśmy, praktycznie w Starej Miłosnej, gdzie co roku biegamy na WesolInO. I wiecie co? Przebiegłam całą trasę i wcale nie zauważyłam gdzie byłam. Zawsze powtarzam, że mnie można codziennie puszczać na tę samą trasę i codzienni będzie to dla mnie zupełna nowość. Na mecie mam kompletny reset i nie pamiętam trasy. Nigdy też nie potrafię wrócić po śladach i w zasadzie to aż dziwne, że udaje mi się codziennie trafić do pracy i z powrotem:-) I taka to ze mnie orientalistka:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz