niedziela, 29 listopada 2020

ZZK w Kosewku

Nadchodzi zima. Nie żeby śnieg, czy coś takiego, ale w sobotę odbyły się pierwsze Zimowe Zawody Kontrolne 2020/2021. A to już coś znaczy.
Biegaliśmy w Kosewku, które słynie ze stromych skarp i jeżyn. Tradycyjnie pojechaliśmy we trójkę obsadzając trasy A, B i C. Na start przyjechaliśmy późno, bo rano musieliśmy jeszcze odwiedzić weterynarza, ale wciąż mieliśmy spore szanse zdążyć na metę zanim organizatorzy zaczną zbierać lampiony.
 
W pełnym składzie.
 
Tomek ruszył pierwszy bo miał najdłuższą trasę, a my z Agatą chwilę później, po załatwieniu wszystkich formalności. Pierwszy punkt miałyśmy taki sam, więc pobiegłyśmy razem. Po długim truchcie wzdłuż ogrodzenia wspięłyśmy się na skarpę i wyszłyśmy idealnie na punkt. Stamtąd już każda ruszyła w innym kierunku. Moje kolejne cztery punkty naprzemiennie były usytuowane raz na górze, raz na dole i myślałam, że ducha wyzionę wdrapując się pod górę, albo dla odmiany, że zabiję się zjeżdżając ze skarpy, kiedy ziemia usuwała mi się spod nóg, a gałęzie, których się łapałam, łamały mi się w dłoniach. Jakimś cudem nie tylko przeżyłam, ale bez problemów znalazłam wszystkie punkty.
Z szóstki na siódemkę zniosło mnie w prawo, kiedy za bardzo zaczęłam omijać roślinne przeszkody terenowe. Kiedy już zaczęłam tracić nadzieję na zlokalizowanie się, z krzaków wyłonił się Tomek i pokazał kierunek. Po krótkiej chwili w oddali zobaczyłam lampion. Ale miałam farta!
Z ósemką tez miałam lekki problem. Dotarłam w okolice punktu i do lampionu brakło mi dosłownie kilkunastu kroków. Niestety, wcześniej skręciłam w prawo i tak sobie szłam i szłam rozglądając się. Na szczęście szybko dotarło do mnie, że jeśli lampion byłby gdzieś w tym miejscu, to już bym go znalazła, czyli musi być gdzie indziej. Ruszyłam w przeciwnym kierunku i faktycznie - był. Był blisko miejsca od którego zaczęłam spacerek w złym kierunku. 
 
Mój ślad na czerwono.
 
Dziewiątka i dziesiątka to znowu walka ze skarpą, ale zwycięska dla mnie:-) Jedenastka była tożsama z siódemką, ale idąc od tej strony, jakoś łatwiej było trafić. Dwunastka i trzynastka to odpowiedniki czwórki i dwójki i tak jak poprzednio dały mi mocno w kość. Znaleźć było nawet łatwo, ale dostać się do nich bez strat w ludziach, to już był wyczyn. Na koniec jeszcze musiałam przedrzeć się do ścieżki przy ogrodzeniu, co wcale nie było łatwe i wreszcie powrót na metę. 
Tak prawdę mówiąc, to bardzo trudno nazwać to co robiliśmy biegiem na orientację. To znaczy - na orientację - owszem, ale biegu to było tyle co wzdłuż ogrodzenia na początku i na końcu trasy. Pośrodku to raczej pełzanie na orientację, zjazdy na orientację i przedzieranie się na orientację. Co oczywiście nie zmienia faktu, że zabawa była przednia.
 
I jak tu biec po czymś takim?
 
W bazie zawodów czekała mnie jeszcze jedna atrakcja - okazało się, że nie ma mojego plecaka i kurtki. Nooo, trochę niefajnie. Organizatorzy zaklinali się, że nikt obcy nie kręcił się przy namiocie, czyli ktoś z "naszych" musiał zgarnąć hurtowo rzeczy, nie patrząc co bierze. Tylko co teraz robić? Wszyscy zaczęli wydzwaniać na mój telefon, który został uprowadzony razem z plecakiem, w nadziei, że "porywacz" zorientuje się co zrobił. Niestety, nikt nie odbierał. Kiedy już zrezygnowani wsiedliśmy do samochodu i ruszyli z parkingu, Agacie udało się - ktoś odebrał połączenie. Tak jak przewidywaliśmy - moje rzeczy przypadkiem trafiły do bagażnika innych zawodników i zaczęły odjeżdżać w siną dal. Po chwili udało się dokonać wymiany fantów i ciężar spadł mi z serca.

Przyjechał mój zaginiony dobytek!
 
Widzicie jakie te nasze zawody są emocjonujące. Jak nie na trasie, to poza nią:-) Polecam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz