poniedziałek, 30 listopada 2020

Podkurkowe BnO

Kilka lat już biegam na orientację i wyobraźcie sobie, że dopiero wczoraj pierwszy raz brałam udział w biegu w formule rogainingu. To znaczy pierwszy raz samodzielnie, bo z Tomkiem to owszem, chociaż głównie były to pięćdziesiątki. Kiedy biegałam z Tomkiem to on wybierał trasę, pilnował czasu i momentu kiedy trzeba zacząć wracać albo coś odpuszczać. Ja sobie tylko beztrosko biegłam. No i właśnie ta beztroska zemściła się na mnie.
Zapisaliśmy się na te biegi w ramach Podkurka i wyjątkowo w tym roku ograniczyliśmy się do samego biegania, odpuszczając MnO. Ja zapisałam się na trasę 45-minutową, Tomek na godzinną.  
Przez całą drogę na start Tomek tłumaczył mi, że najlepiej najpierw zaliczyć punkty na górkach (bo potem będę zmęczona), w połowie czasu zacząć wracać mając po drodze punkty do zebrania (lub odpuszczenia w zależności od czasu), biec nie dalej niż 2 km od startu/mety. Tak więc teorię miałam rozpracowaną, teraz należało przełożyć to na praktykę. 
 
Przed biegiem trzeba się rozgrzać!
 
Pobrałam mapę, clear, check, start i... zamiast w stronę górek pobiegłam za osobami startującymi tuż przede mną. 
 
Nie w tę stronę!!!!
 
No, taki odruch stadny. Jak się zorientowałam co robię, to już szkoda mi było zawracać. Zaliczyłam PK 31 z pierwszej strefy, PK 35 z drugiej, potem 39 z trzeciej, spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że jeszcze mam czas na kolejną strefę. Szybciutko zgarnęłam PK 42 i stanęłam przed dylematem - wracać, czy biec dalej? Minęło już 20 minut mojego czasu, więc to prawie jakby połowa. Ponieważ ja bardzo, ale to bardzo nie lubię się spóźniać i zawsze wszędzie jestem przed czasem, więc postanowiłam wracać, zbierając po drodze co tam się jeszcze da. Bezproblemowo zgarnęłam PK 40, 37, 32 i znowu spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze 15 minut i dwa punkty po drodze do mety. No zaraz, tylko dwa? To co zrobić z resztą czasu? Niestety, w pobliżu nie było już co zbierać, więc niespiesznie wróciłam na metę. Prawie dziesięć minut przed czasem. Czyli tak, jak w normalnym życiu. 
Nie czułam się zadowolona, nie byłam wybiegana, nawet nie zdążyłam się specjalnie zmęczyć. Do bani ten rogaining. Następnym razem zapiszę się na najdłuższą trasę, na zegarek wcale nie będę patrzeć, a jak wrócę to będę. Nikt nie będzie mnie ograniczał czasowo! Nie ma mowy! I jeszcze chciałabym zauważyć, że to już druga impreza w tym samym miejscu, tego samego organizatora, z której nie jestem zadowolona... Nie żeby coś... Ale czy to na pewno przypadek? :-)))
 

 Za to jak ładnie biegłam z punktu na punkt:-)

2 komentarze:

  1. Na takich zawodach zegarek trzeba sprawdzać na każdym punkcie, a czasem nawet częściej :) Ale nawet na 32 było co zbierać, mając dużo czasu mogłaś jeszcze cofnąć się na 36, a wracając stamtąd sprawdzać czas i zobaczyć czy może jednak nie ma opcji żeby zamiast 33 wziąć 38.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak, ale nie ogarnęłam - cały czas wydawało mi się, że na pewno się spóźnię.

      Usuń