piątek, 13 września 2024

Maniakalnie bywam w Popowie.

Kolejny powrót do Popowa, tym razem za sprawą BKS Wataha. Miałam dłuuugą przerwę w bieganiu, więc nadrzędnym celem było nie zgubić się i przeżyć, a nie jakieś tam osiągnięcia w zakresie rywalizacji. Poza tym ze względu na upał, ukształtowanie terenu oraz niedawne osiągnięcie wieku emerytalnego postanowiłam kroczyć statecznie, a nie wygłupiać się z bieganiem, bo i tak by mi nie wyszło.

Idąc na start cykamy sobie fotki.
 
Trasa dość długa jak na kategorię Maniak, bo 3,5 km, no ale klasyk, to klasyk. Z Tomka oczywiście taki chojrak, że zapisał się na ponad dyszkę.
 
Start.

Start od razu pod górę, bo punkt za wydmą, ale żeby sobie ulżyć, wybrałam trasę naokoło, ale za to leśną drogą. Dwójka to karpa, tylko że oczywiście na mapie nie były zaznaczone wszystkie, a namnożyło się ich sporo, więc trzeba było iść czujnie. Ufff... udało się. Do trójki po kresce, a tuż przed nią nagle ściągnęło mnie w prawo i szukaj wiatru w polu, a punktu na górce zamiast w obniżeniu.

No, ciut zniosło...

Czwórka i piątka po kresce, bezproblemowo. Szóstka w sumie też i tylko z ciekawości sprawdzałam dołek po drodze, a nie żebym się tam swojego punktu spodziewała:-) Siódemka obok kreski i szukanie ciut za wcześnie, ale to żaden problem, bo punkt stał po prostu kilka dołków dalej i spokojnie czekał na mnie. Za to ósemka,dziewiątka i dziesiątka weszły idealnie.
Zgodnie z planem szłam sobie powoli delektując się pobytem w lesie, po drodze popijałam sobie zabraną ze sobą wodę  i było fajnie, tylko ciut za gorąco.
Przy jedenastce zrobiłam to samo, co przy trójce - na końcówce nagle odbiłam w prawo. Zupełnie nie wiem dlaczego tak robię. Oczywiście nie wpłynęło to znacząco na całokształt, bo przecież widziałam na mapie, gdzie powinnam szukać, ale jest to zastanawiające.

 Skok w bok.

Po jedenastce zaczęło się skupisko punktów na wydmie. Do dwunastki poszłam jak po sznurku, ale byłam tak zmęczona, że już kawałek przed trzynastką wydawało mi się, że idę i idę i to na pewno będzie już. Oczywiście szukałam za blisko, ale jakoś za nic nie potrafiłam powiązać terenu z mapą. Pewnie jeszcze długo bym się tam błąkała, bo miałam totalną pustkę w głowie, gdyby nie nadeszła Hania. Praktycznie doprowadziła mnie na punkt i mimo narzekania na słabą kondycję, pognała dalej pokazując mi tylko swoje plecy. Nooo, całkiem, całkiem... Te plecy.

Raz w prawo, raz w lewo.

Po trzynastce została jeszcze łatwa czternastka i powrót na metę. Fotek nie ma, bo Tomek jeszcze długo był na swojej trasie, a ja miałam czas, żeby odpocząć i poudzielać się towarzysko.  W sumie tego mi brakowało w te dni bez zawodów.

Cała moja trasa.

czwartek, 5 września 2024

Upalna Dąbkowizna


Dawno już nie biegałem BnO. Jakoś nie pasowało jechać daleko na zawody, a lokalnie posucha. Koniec wakacji i coś się ruszyło. Najpierw zapisałem się na zawody w RJnO, ale w wersji pieszej. Potem nagle pojawiło się „Pożegnanie Wakacji z BKS WTAHA”. Obie imprezy tuż obok siebie, ale piechotą obu nie obskoczę. Wygrało Pożegnanie Wakacji. 

Aby się „dobić”, przed BnO pojechałem na Parkrun Jabłonna. Jak już szaleć, to na całego!
Parkrun jak to parkrun, zaczyna się o dziewiątej, dwadzieścia kilka minut biegu i gotowe. W efekcie pod Beniaminów dotarłem chwilę po dziesiątej, choć oficjalnie starty zaczynały się od godziny jedenastej. Co dziwne, nie byłem pierwszy. Oprócz organizatora, który przygotowywał się do wyjścia do lasu z lampionami, wokoło kłębił się dwuosobowy tłum żadnych odnajdowania lampionów orientalistów. Nie pozostało nic innego jak niż grzecznie w kolejce czekać na powrót organizatora z lasu. 

Czekając na organizatora - clear/check/start już są!

Gdy organizator wrócił, pobrałem mapę i wystartowałem. Chyba jako pierwszy wbiegłem do lasu. Jurek stwierdził, że nie chce biec pierwszy, bo będzie zbierał wszystkie pajęczyny w lesie;-) Cienias;-) 

Początek szedł ciężko. Trafiłem na jakieś doły, których nie było na mapie i przez chwilę skonsternowany błąkałem się w kółko. Dawno nie biegałem i zawiodła ocena odległości w terenie. 

Dalej poszło lepiej. Niczym Renata dojrzałem ”Kreskę” w terenie i pobiegłem na PK 2. 

Żarło całkiem znośnie, choć przeszkadzał upał. Według prognozy miało coś tam popadać, ale gdzie tam, upał sięgnął co najmniej 29 stopni w cieniu. Las suchy i ja coraz bardzie suchy. Zatem nie osiągałem jakiś zawrotnych prędkości przelotowych pomiędzy punktami. 

Najbardziej dobijający był przelot pomiędzy PK 5 i PK 6. 1250 m w linii prostej! Jak na jakimś ultralongu! 

Tuż za połową trasy PK14 o kodzie 44

Praktycznie wszystkie punkty wchodziły dobrze. Może nie idealnie czysto, ale dobrze – gdy podnosiłem wzrok szacując, że dobiegam do punktu, to widziałem lampion. Nieraz 15 metrów w prawo, a nieraz bliżej. Może z malutkimi wyjątkami: PK 13 – minimalnie inaczej wyglądało zielone w terenie, więc wbiłem się w gęstwinę dobre 20 m w lewo (a w gęstwinie 20 m to sporo). Także PK 15 – pamiętam, że w poprzednich zawodach na tej mapie miałem w okolicy podobny problem – przebiegłem obok dołku z lampionem, który był w sporym owalnym obniżeniu niezaznaczonym na mapie. Lampionu nie dojrzałem i wracałem się 30 m od charakterystycznej karpy. I ostatni „problemik” tuż przed metą - wcześniej przy drodze były dwie karpy o identycznym ułożeniu jak te na mapie. 

Na metę dobiegłem ledwo żywy z powodu gorąca, ale szczęśliwy, że udało się ukończyć bieg w całości. Bez picia bieganie ponad godzinę w takich warunkach nie jest łatwe. Ale trzeba się przyzwyczajać do takich sytuacji, bądź co bądź mamy globalne ocieplenie i 32 stopnie ciepła we wrześniu nikogo nie dziwią!