poniedziałek, 5 maja 2025

Bukowa Cup - etap 2, czyli jak odkułam się po porannej porażce.

Pierwszy etap tak mi dał do wiwatu, że już nie miałam siły na żadne sprinty. No, ale przecież nie odpuszczę, wiadomo - zawzięta baba jestem. Do Gryfina wybraliśmy się dość wcześnie, bo organizatorzy straszyli, że może być problem z parkowaniem, ze względu na koncert Cleo. Tymczasem udało nam się zaparkować dość blisko startu i to bez żadnych problemów, a potem przeparkowaliśmy bliżej mety, bo po biegu mniej sił na chodzenie. Przed startem zaliczyliśmy lody, ja wsunęłam jeszcze drożdżówkę i poczułam, że jakaś tam energia zaczyna we mnie kiełkować.
 
W bazie zawodów, na tle mety.
 
Energii starczyło na krótki spacer po okolicy, a kiedy doszło już do startu prezentowałam się tak:
 
Kupka nieszczęścia.
 
Pierwszy startował Sławek, potem ja, a ostatni Tomek. Start był spod fontanny na skwerku i prawdę mówiąc miałam ochotę zakotwiczyć tam na stałe, bo gorąco było niemiłosiernie.

Niespieszny start.
 
Bieganie po mieście zasadniczo nie sprawia mi trudności, nie gubię się, czasem tylko trafiają mi się nieoptymalne przebiegi, jeśli ze ślepoty nie zauważę na mapie jakichś ważnych detali. Tak stało się przy szóstce, kiedy okazało się, że lampion wisi wewnątrz ogrodzenia i żeby się do niego dostać, trzeba obiec blok. Co prawda gdybym pobiegła innym wariantem,  od wschodu, chyba nie byłoby wiele krócej, ale nie byłoby momentu zaskoczenia.
Po mieście, bez przewyższeń, gęstwin i chabazi pod nogami biegło mi się tak dobrze, że w swojej kategorii zajęłam drugie miejsce. Po porannej porażce było mi to bardzo potrzebne, bo znowu zobaczyłam sens walki na kolejnych etapach.
Po biegu to już tylko czekałam - najpierw na Tomka, a potem na Sławka, który startował jeszcze  w orientacji precyzyjnej. My precyzję z góry odpuściliśmy. Dwa razy w życiu próbowaliśmy, ale jakoś nie zaskoczyło. Wychodzi, że łatwiej mi o wysiłek fizyczny niż intelektualny:-)

Lekka, łatwa i przyjemna traska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz