Dobrze, że etap poranny nie był ciężki, bo po obiedzie i chwili odpoczynku w pozycji horyzontalnej znowu byłam gotowa na nowe wyzwania. Baza zawodów była tam gdzie rano i znowu pojechaliśmy samochodem, choć blisko. Trzeba się szanować.
Tym razem start oddalony był od bazy aż o półtora kilometra, ale na szczęście drogą, prawie po płaskim, więc w sumie wyszła miła rozgrzewka. Ponieważ mieliśmy z Tomkiem i Sławkiem zbliżone minuty startowe, to poszliśmy razem.
Idziemy na start (Tomek filmuje).
Start był spod autostrady, meta w sumie też, tylko pod inną estakadą, bliżej bazy.
I pobiegła....
Na pierwszy punkt ruszyłam na azymut, prosto w zielone dziwiąc się trochę, że inni zawodnicy biegną dalej drogą. Ale kto wie gdzie oni tam mieli swoje punkty. Tak prawdę mówiąc dopiero teraz zorientowałam się, że i ja mogłam pobiec drogą do skrzyżowania ze ścieżką, potem kawałek ścieżką i od kolejnego skrzyżowania na punkt. Owszem - trochę dalej, ale podejrzewam, że jednak szybciej. No, ale ja swoje - azymut i azymut. Nie powiem, doprowadził mnie ten azymut na punkt, ale oprócz tego, że skutecznie, to warto jeszcze biegać mądrze.
Do dwójki azymut był już w pełni uzasadniony, tuż przed punktem nieco mnie zwiódł w lewo, ale spokojnie dałam radę bez błądzenia.
Gdzieś koło dwójki, czy trójki zauważyłam rywalkę z mojej kategorii, która startowała przede mną. Łoooo, panie - wreszcie kogoś dogoniłam! Postanowiłam nie popuścić i niemal sprintem ruszyłam na kolejny punkt. Góry? Jary? Gęstwiny? A kto by na to zważał w takiej sytuacji. Pierwszy raz w życiu wbiegałam pod górę, biegłam przez taką roślinność, gdzie normalnie idę z maczetą i jeszcze do tego wszystkiego pilnowałam azymutu. Na niektórych punktach byłam pierwsza, na niektórych oglądałam plecy rywalki, ale wtedy włączałam turbodoładowanie i gnałam dalej. Zupełnie nie rozumiem dlaczego na pierwszym etapie co chwilę siadałam i polegiwałam, jak to wszystko daje się zrobić biegiem. I nawet jakoś łatwiej się myśli - na całej trasie nie zrobiłam ani jednego błędu. No, może na ósemkę mogłam sobie jednak ułatwić i nie pchać się tam, gdzie najgęstsza roślinność.
Pod koniec trasy rywalka gdzieś mi zaginęła. Ponieważ ostatnio oglądałam ją z tyłu, założyłam, że jest przede mną i mimo zmęczenia jeszcze przyspieszyłam. Na mecie ona była pierwsza, ale też startowała kilka minut przede mną. Do wygrania z nią zabrakło mi 16 sekund! Ale i tak jestem dumna i blada, że tak się potrafiłam sprężyć. Zresztą dla mnie trzecie miejsce z taką konkurencją jaka zjechała do Szczecina, to sukces.
Jak na skrzydłach leciałam do biura zawodów, żeby się sczytać bo wiedziałam, że jest dobrze, ale to trzecie miejsce jednak mnie zaskoczyło. Pozytywnie oczywiście. Tak bardzo chciałam pochwalić się Tomkowi, że pomimo tego półtora kilometra pognałam z powrotem na metę. A potem było zaglądanie co chwilę do wyników, żeby się upewnić, że to prawda i czekanie na wynik po pięciu etapach. W generalce przesunęłam się z piątego miejsca na czwarte i to mnie bardzo satysfakcjonowało.
Został jeszcze jeden, ostatni etap, a mając na uwadze, że gorzej niż w pierwszym etapie mi raczej nie pójdzie, to przyszłość rysowała się w jasnych barwach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz