poniedziałek, 13 października 2025

Mistrzostwa Polski w middlu, czyli azymut na kibel.

Niedzielnego startu już się tak nie bałam, bo dla mnie najgorsze bieganie w dzień jest i tak lepsze od najlepszego biegania w nocy. Do bazy zawodów znowu przyjechaliśmy wcześnie, ale nie było co robić, bo padał deszcz. Jedynie podium sobie obejrzeliśmy, bo z naszymi osiągnięciami to jedyna okazja.
 
Na PM nigdy tu nie stanę, to chociaż sobie posiedzę:-)
 
Tym razem Tomek startował pierwszy, ale nie odprowadzałam go, bo deszcz i daleko. Za to potem sama musiałam sobie pilnować włączenia zegarka, a przy sklerozie to zawsze z tym problem. Ale upilnowałam.
 
Zaraz wchodzę do boksu startowego.
 
Na pierwszy punkt postanowiłam pobiec najpierw ścieżką, potem na azymut. Może nawet ten wariant by przeszedł, gdyby nie gęstwina, którą musiałam ominąć tracąc przy tym azymut oraz podejście pod górę, które wykluczyło bieganie, wydłużyło czas i wywołało we mnie wrażenie, że skoro idę już tak długo, to pewnie przeszłam punkt.  A skoro przeszłam, to trzeba wrócić. Tyle, że na powrocie punktu też nigdzie nie było widać. Już w akcie desperacji chciałam wrócić na start i zacząć od nowa, ale jednak trochę głupio. Ale jeśli nie na start, to może do ogrodzenia na wschodzie? Też daleko, ale mniej wstydu. W drodze do tego nieszczęsnego ogrodzenia natrafiłam na rozlewisko strumyka widoczne też na mapie i postanowiłam spróbować namierzyć się stamtąd. Cóż, azymut prowadził przez wieeelkie pole jeżyn, ale parłam naprzód, bo już bałam się cokolwiek obchodzić. W sumie to już tak szłam przed siebie bez większej nadziei, po prostu żeby nie stać w miejscu i nie marznąć. I nagle - jest! Jest jakiś lampion! A z bliska okazało się, że na dokładkę mój. Zupełnie nie tam, gdzie się go spodziewałam, ale co ja tam wiem o mapach, zwłaszcza terenów mocniej pofałdowanych niż Mazowsze.
 
Jedynka dała mi popalić.

Prawie dwudziestominutowe poszukiwania jedynki odebrały mi chęć do jakiejkolwiek rywalizacji, bo tu byłam już bez szans, ale sam pobyt w lesie nadal mógł należeć do doświadczeń przyjemnych, zwłaszcza jeśli ma się cechy masochistki.
Aż do czwórki było nawet sympatycznie, bo mnie więcej po poziomnicy, więc bez wspinaczki i bez problemów ze znalezieniem punktów. Po czwórce zaczęło się już trochę pod górę i ponieważ skoncentrowana byłam na przeżyciu, a nie szukaniu, na punkt nie trafiłam za pierwszym podejściem, ale też nie szukałam tak długo i namiętnie jak jedynki. Za to szóstka z początku wydawała się sprawą beznadziejną. Lampion skitrali w polu tarniny, do której nijak nie szło się wbić. Na swoje szczęście spotkałam innych zawodników szukających tego samego punktu i podążałam wydrążonymi przez nich tunelami. I tak wyszłam ociekająca krwią, bo tarnina łatwo swoich łupów nie oddaje. 
Po szóstce chwila oddechu na ścieżce prowadzącej do siódemki w wielkiej dziurze, a potem drobne zawahanie przy ósemce, ale bez większych konsekwencji. Dziewiątka daleko, ale łatwa, a przy dziesiątce trochę dziwna sytuacja. Punkt był ulokowany za jakimiś zabudowaniami, a dokładniej gdzieś za kiblem. Na progu budynku siedziało dwóch facetów i obserwowało nasze (znaczy orientalistów) poczynania i ewidentnie mieli z tego radochę. Wcale nie zamierzałam dostarczać im rozrywki łażąc za ich kibel, choć azymut usilnie tam mnie kierował. A guzik - żeby nie wiem co, postanowiłam obejść od (nomen omen) d..y strony. W sumie to miało sens, bo nie musiałam złazić po stromiźnie, tylko nadeszłam od dołu.
Został mi jeszcze ostatni punkt w lesie, a potem już tylko ten przy mecie.  Dobrze, że z rozpędu nie pobiegłam za innymi ludźmi, bo większość spod kibla leciała już w stronę mety. Dziesiątka była łatwa i raz dwa się z nią uwinęłam. Ostatni punkt i meta w tym samym miejscu, co na etapie nocnym, więc można było już biec na pamięć. Na dobiegu dopingował mnie zawodnik, z którym razem dotarliśmy do ostatniego punktu i aż się dałam podpuścić i przyspieszyłam.

Zrobimy sobie wyścig?
 
Nie dam się przegonić!
 
Na mecie czekał Tomek i już się martwił, że coś mnie długo nie ma, podczas gdy moje konkurentki dawno wróciły. No cóż - znowu byłam ostatnia. Ale jak by co, to podobno ostatni będą pierwszymi. O! I tego się trzymam.
 
Na mecie.
 
W niektórych miejscach ślad przesunięty, ale nie wiem dlaczego.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz