niedziela, 11 stycznia 2015

Druga InoFala

Z perspektywy biegacza:



Miałem poprawić swój wynik – czyli zejść poniżej magicznej wartości 60 minut. Zejść zdecydowanie – tak powiedzmy do 50 minut. Nowa trasa – choć właściwie to lepiej,bo rejony bardziej mi znane. Tzn. znane lat temu piętnaście;-).

Pogoda dobra - bezdeszczowa i dość ciepło, gorzej z samopoczuciem i przygotowaniem. Ani jakoś wyspać się nie mogłem (bo dręczyły mnie jakieś sny jak to połączyć FallInO ze Świdermajerami), a miałem pobiegać w tygodniu, ale brak czasu i aura nie sprzyjała i jeszcze presja, że zaraz potem Świdermajery i to dwa etapy!

Drugą połowę wysłałem na TP, a sam mapę w dłoń i chodu;-). Pierwszy PK przy kościele. Jakiś rywal chyba w tej samej minucie startował (wprawdzie mistrzem świata w biegach nie jestem, ale na dystansie 300m to chyba minuty nie nadrobił?)  - i to jakiś bardzo praworządny rywal, bo mówi coś o ogrodzeniu linią ciągła czyli nie do przebycia – a faktycznie podmurówka 20cm z tego ogrodzenia została) – nic, poprowadziłem go legalnym przejściem przy zakrystii. Następni już tacy praworządni nie byli, bo jak my wybiegaliśmy, to następcy lecieli po linii prostej skacząc przez te podmurówki jak zające;-)

PK2 konsternacja – brak lampionu. Spora grupa się zebrała i biega w te i we wte szukając tego, czego nie ma. Okazało się że lampion (nietypowy kolorystycznie) poniewiera się trochę dalej, po drugiej stronie ulicy, a leżąc lampionu nie przypominał. Litościwie zawiesiłem go na słupie, ale ponoć nie na tym co trzeba – choć pewnie był lepiej widoczny niż leżący w krzakach .

Dalej łatwizna – przebiegałem koło mojego domu (tego sprzed 15 lat). Biegnąć po tylko mi znanych ścieżkach lub „na krechę” nie pozwalałem uciec o niebo lepiej biegającemu konkurentowi. Niestety – biegając na pamięć w Michalinie zniosło mnie za bardzo na południe i drogę do lasu zagrodziły mi jakiś nowo pobudowane blokowiska, których nie znałem. W każdym razie gdzieś tu skończyły mi się siły i zamiast biegu zrobił się marsz z podbieganiem.

Trochę kluczenia do PK6,  PK 7-9 na pamięć i szybciutko. I tu się dobre skończyło. Tu zaczyna się obszar gdzie chyba jest jakaś anomalia magnetyczna. Niby według wskazań kompasu, a trafiłem zupełnie nie tam gdzie trzeba. Podobnie było na ostatnim AnIno.  Ale tu znowu spotkałem konkurencję (tę, która  oderwała się ode mnie na granicy Warszawy) bezskutecznie szukającą PK 11. Jak nic ANOMALIA!. Wróciłem troszkę i już nie patrząc na kompas namierzyłem PK10 (wprawdzie wychodziło mi , że powinien być w innym dole,  ale to szczegół). Mapa w okolicach PK 11 była co najmniej mało zgodna z terenem, ale wybierając bezpieczny wariant co nieco wyprzedziłem konkurencję (ta co ciągle szukała 11stki). Nie na długo, bo biegowo no cóż… duuużo mi brakuje. Dalej na zawodną pamięć – co nieco przestrzeliłem 12 (to FalInO to jak nic biegi górskie bo raz z jednej strony wydmy na drugą). Niestety, kolejne pokonanie grzbietu wydmy dało mi w kość, pot zalewał oczy (bo jak głupi usiłowałem biec) i długo błąkałem się zanim znalazłem PK 13 (kto go tak schował za drzewem wrrr!!!).

Reszta to już minimalne pomyłki wynikające ze zmęczenia, truchtanie, maszerowanie, sapanie, przeczekiwanie aż przebiegnie tramwaj biegów górskich (spory był tym razem) i dobieg do mety.

I kto to mnie zapewniał że na początku biegania postępy są bardzo duże i za każdym razem znacząco skraca się czas? No, chyba że chodziło o postępy w drugą stronę! Bo z 59 minut z pierwszej rundy zrobiło się dobrze ponad 80 minut! Dobrze, ze choć druga połowa przewodzi w klasyfikacji generalnej TP;-)

2 komentarze:

  1. Trening czyni mistrza :)
    Podobno ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli w następnym FalInO dobiję do 100 minut!:-(
      T.

      Usuń