sobota, 31 stycznia 2015

Zima na Pradze - MnO i TrInO

Bieg nadwątlił moje siły, na szczęście sponsor imprezy przewidział potrzebę uzupełnienia straconych kalorii i częstował pyszną, ciepłą, gęstą czekoladą do picia. Po dwóch porcjach byłam gotowa do marszu.
Wszędzie gdzie stawką w zawodach są jedynie „złote kalesony” zapisujemy się na TZ (żeby ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć), tak też było i tym razem. Udało nam się też przekonać do tych ćwiczeń Leśnego Dziada, co to dziś bez Leśnej Baby występował i po swojej trasie TP chciał chyłkiem, boczkiem umknąć.
To TZ to takie bardziej TU – krótko (tylko 3 km) i na temat czyli bez obrotów, luster, wycinków itp. Jedyna atrakcja to wybraki w mapie, czyli białe plamy. I oczywiście większość PK na tym białym.  No, ale my po biegu, Leśny po TP – do spółki znaliśmy już teren jak własną kieszeń.  Postanowiłam iść na luzie, bo w końcu po biegu należał mi się jakiś relaks. Było mi więc zupełnie obojętne czy bierzemy punkt właściwy, czy stowarzysza, ale T. nigdy nie odpuszcza – zanim cokolwiek wpisał w kartę, musiał dokładnie i precyzyjnie zbadać teren.
Szło się nam dobrze i szło nam dobrze. Punkty wpadały bezproblemowo aż do dziewiątki.  Tradycyjnie T. „obwąchał” teren i wrócił po typowany przez Dziada i mnie lampion. Przy dziesiątce postawiłam na swoim i wpisaliśmy „mój” punkt.  W tej sytuacji sprawa dziewiątki stanęła przed nami w nowym świetle.  Po krótkich dywagacjach decyzja – przebijamy. T. i Leśny polecieli dokonać zmiany, ja zostałam udając, że pilnie studiuję mapę aby doprowadzić nas do kolejnego PK.   Jako, że całość coś się nam przedłużyła w czasie, w stronę mety puściliśmy się już biegiem. I był to znacząco szybszy bieg niż ten mój poprzedni startowy. J
Na mecie czekała na nas cała ekipa chętna na wspólne zrobienie TrInO. Po kolejnym kubku czekolady, grochówce (albo i czym innym – na zupach się nie znam) i herbacie mogliśmy ruszyć. Chcieliśmy mieć TrInO z komentarzami odautorskimi, ale M. dał się przekonać tylko do pójścia z nami na jeden punkt. Dobre i to!
Jak na moja potrzebę ruchu w dniu dzisiejszym, to to TrInO było jakby ciut długie, zwłaszcza, że robione w całości  per pedes.  Staraliśmy się przejść je w miarę optymalnie, ale wiadomo – zawsze gdzieś tam trzeba nadłożyć drogi.  Na szczęście w miłym towarzystwie czas leciał szybko i jedynie moje plecy i łydki  uprzejmie informowały, że dawno przekroczyłam limit kilometrów przewidziany nie tylko na dziś, ale na cały tydzień. Tak mówiąc szczerze do samochodu (który mieliśmy zaparkowany najdalej ze wszystkich) doszłam już na rzęsach, bo reszta człowieka odmówiła współpracy.
Po podliczeniu biegu, marszu i TrInO wyszło mi, że zrobiłam około piętnastu kilometrów. Żeby się nie okazało, że dzisiejsza rozgrzewka jest dłuższa od jutrzejszego startu.J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz