czwartek, 29 września 2016

Obiecanki - cacanki, czyli Budzyń 2016

Słowo się rzekło - kobyłka u płota. Wreszcie wydarłam od Tomka relację z Budzynia.
Na razie część pierwsza:


Budzyń 2016.
Rok temu były to DMP-y, które zapadły w pamięć InO w basenie fajną atmosferą. Więc trzeba było pojechać – szczególnie, że organizator ciągle nagabywał. Niestety, bez Mojej Drugiej Połowy, która spełniała się w kuchni. Umówiłem się z Darkiem M. na wyjazd o 10-tej w piątek. Po drodze planowaliśmy Sandomierz, a nawet TRInO w Kołaczni. Wsiedliśmy w auto i daliśmy w gaz. Dosłownie – bo auto na LPG;-)
Nie zdążyliśmy dojechać do połowy drogi gdy rozdzwonił się telefon. Oczywiście Organizator wzywał nas do przetestowania specjalnej trasy TRInO przygotowanej na Budzyń 2016, ale jakby mającej jakieś braki.  Organizator prosi - my ulegamy – wiadomo jak ma się chody to i lepszą minutę startową się dostanie….
Jedziemy więc do Nowej Sarzyny. Tu wszystko w rozsypce, bo jesteśmy dużo przed czasem. Dostajemy mapę i idziemy sprawdzać TRInO. Takie bardziej TZ TRInO, czyli jakiś obrót, zmiana skali itp. Co ciekawe, w większości po lesie. Trochę słupków ZPK orz kilka „dziwnych pytań” np. o roślinę do plecenia wianków. Zastanawiamy się czy to brzoza (z brzozy to miotły lub rózgi raczej), sosna (no chyba jakiś masochistyczny wianek by wyszedł z igłami), a może liście dębu? Znajdujemy źle wrysowany w mapę słupek, sporo zmian w terenie, więc korygujemy co się da.
W bazie już zaczyna się ruch. Siadamy z mapiarzem i dyktujemy zmiany. Udaje się coś wyprodukować - uff!
Wieczór – planowane BnO po ZPK. Rok temu był to scrorelauf – teraz ma być inna trasa. Okazuje się – liniówka. Darek odmówił biegania – widać nie lubi się pocić;-) Na starcie tłum młodzieży. Raczej nie biegającej, lecz gubiącej się. Niby to indywidualne zawody, ale oni grupują się w większe zespoły, a każdy z nich rusza w innym kierunku. A niby to ta sama trasa! Jakiś zespół naprowadzam na właściwy kierunek (w nocy wszystkie kierunki wyglądają tak samo!) Wreszcie się rozluźnia, dopycham się do startu dostaje mapą i startuję. Przed pierwszym PK dopadam jakąś młodzież. Widząc, że biegnę, unoszą się honorem i także przechodzą w kłus. Coś mi jednak z rozbiegania zostało – oni gdzieś zasapani zwalniają, a ja lecę dalej. Przy perforatorach kolejki. Przynajmniej na początku – druga część to już samotność w wielkim ciemnym lesie;-) Wreszcie meta, czas standardowy jak na ten dystans. Potem „zgubienie się” przy powrocie do szkoły… dzień bez zgubienia się – dniem straconym;-)
W bazie coraz weselej. Przyjeżdża konkurencja (przyjechała gdy biegaliśmy i pognała na start) i po towarzyskich pogawędkach idziemy spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz