niedziela, 30 października 2016

Leniwa sobota

W sobotę wypucowałam cały dom - od parteru, po piętro, a nawet o strych zahaczyłam. A Tomek? Jak to facet - lenił się cały dzień:

Leniwe 150
Zgodnie z przewidywaniami, aby dobić do obiecanego pół litra, kolejna 50-tka. Tym razem padło na Siedlce. Kolejna, jesienna edycja imprezy TEAM 360. Na wiosennej edycji spróbowałem 25-tki, więc  jak nic trzeba było i teraz się pojawić. Szczególnie, że to jakaś rozbudowana impreza wyszła i była okazja zobaczyć Lenie w Terenie!
Rzutem na taśmę udało nam się u organizatorów wynegocjować przesunięcie startu o godzinę wcześniej - dzięki temu mieliśmy szansę większość trasy pokonać w świetle dnia.
Jak zwykle przyjechałem wcześniej (bo to nigdy nie wiadomo jak z dojazdem wyjdzie) i po lekkim pobłądzeniu po Siedlcach załapałem się akurat na start trasy AR. Właściwie po ciemku kłębił się tłum rowerzystów wymachując wielkimi płachtami map. Podobno mieliśmy na TP 50 dostać podobne płachty!  W tym miejscu należy zauważyć, że ów tłum kłębił się w oparach strasznego chłodu. Wsiadając do auta w Zielonce oceniałem, że jest fajnie ciepło, a w bazie zawodów przeżyłem szok termiczny. AR-owcy ruszyli i spokojnie mogłem przygotować się do startu. Jako pierwszy dostałem oczywiście numerek „50”. Wkrótce zaczęli pojawiać się inni uczestnicy 50-tki. Miało być kameralnie – zapisane raptem 5 osób – za to na 25 miał dowalić większy tłum. Dotarła także moja partnerka, bo jak zwykle na dłuższe trasy paruję się z nasza Panią Prezes. Na 25-kę miał dotrzeć jeszcze z klubowiczów Paweł R. – tak w ramach treningu przed GEZNem.

Dostaliśmy opis PK wywieszony na drzwiach, a do ręki mapy. Podobną stertę jak przygodowcy. Mapa ogólna (50-tka) w formacie A3, mapa do BnO (dziesiątka) także w formacie A3 i normalnego już rozmiaru mapki z rozświetleniami PK.  Niestety nikt z organizatorów nie pomyślał o taśmie klejącej do zabezpieczenia karty, ale niebo ładne, prawie bezchmurne, może jakoś się uda. Jeszcze pamiątkowa fotka i poszliśmy. Na początku marszem. Ogólnie z planem by utrzymać naszą tendencję wzrostową i pokonać kolejną granicę, tak by wyszło 10 godzin z kawałkiem.
Obejrzeliśmy mapę - 13 PK na pięćdziesiątce + 10 na mapie BnO.  I niestety kilka dłuuugaśnych przebiegów. I to takich „bez sensu” bo właściwie tylko główną drogą. A nie jest miło drałować kilka kilometrów poboczem ruchliwej drogi. Dla rowerzystów to fajny – szybki przelot, a nas jak widać potraktowano „na doczepkę” i puszczono po trasie rowerowej;-( Postanowiliśmy zacząć od BnO, bo było blisko bazy – z wyliczeń czasowych wynikało, że ostatnie punkty będą po ciemku – lepiej szukać wtedy 3, a nie 11!
Po starcie zauważyliśmy, że jesteśmy „śledzeni”. Za nami po cichu poruszał się uczestnik, w charakterystycznym pomarańczowym wdzianku. Nie biegł tylko maszerował. Może uda się go gdzieś zgubić na trasie!
Pierwszy PK o numerze 3- zaliczony. Czas przejść na mapę BnO. Pomarańczowy majaczy gdzieś przed nami – ma wyraźnie dłuższe nogi. Gdy niknie z zasięgu wzroku idąc w innym kierunku niż my planujemy, staramy się troszkę podbiegać, by zgubić konkurencję. Niestety, przy PK H się spotykamy. Pomarańczowy odchodzi w jakimś dziwnym kierunku, więc szybko kierujemy się na dalsze punkty.  Otoczenie PK I się nie zgadza, ale jest lampion i to w dołku, więc go bierzemy.
Ogrodzenie strzelnicy za PK C ma zupełnie inny przebieg niż na mapie, ale nic to. Od PK B do PK J piachy, a nie ryzykujemy przeprawy przez jakiś „grząskie” tereny na skróty.  I pojawiają się rowerzyści. Szukamy lampionu o jedną górkę za wcześnie, ale na szczęście szybko się orientujemy. Przy PK L znowu znikąd pojawia się pomarańczowy! Co jest??? Kawałek podbiegaliśmy, a On poszedł szukać poprzednich PK w złą stronę! Fruwa czy co??? Znowu gdzieś znika niepostrzeżenie. Teraz będzie wpadka w punktem D. Ścieżki są dość niewyraźne w terenie, nie liczymy dokładnie odległości i idziemy na czuja. I trafiamy… nie wiadomo gdzie. Zaczynamy czesać. Czesząc znajduję górkę i dołek pasujący, ale bez śladu lampionu. Idę się namierzyć dokładniej. Gdy się lokalizuję i zmierzam do PK Barbara gwizdkiem sygnalizuje, że ma PK. To ta górka na której byłem…ale dołek z drugiej strony wrrrr. Oczywiście przy PK pojawia się POMARAŃCZOWY!!!.

Przed nami PK G. Punkt mistyczny dla orientalistów, bo wiadomo, że nie ma punktu G i znajduje się go tylko przez przypadek. Akurat PK G był na swoim miejscu i łatwo znajdowalny. No, może trzeba było trochę drogę omijać, bo była z lekka zalana. I znowu wystawiliśmy lampion pomarańczowemu!
Wracamy na pięćdziesiątkę. Stawy. Widok prześliczny, aż stajemy porobić zdjęcia. Biegiem po grobli w kierunku mostku zaznaczonego na mapie. Mostek widać z daleka… ale od mostku odgradza nas rów z wodą. Zbyt głęboki i szeroki by przeskoczyć. Konsternacja.  Każdy wariant przejścia wydaje się zły. Pomarańczowy widząc z daleka nasze zatrzymanie leci w lewo. My docelowo także idziemy w lewo, groblami po drugiej stronie stawu. W jednym fragmencie droga się kończy i brniemy po obwałowaniu stawu. Przy moście miejscowi proponują nam nawet coś na rozgrzewkę, czyżbyśmy na jakiś zmarzniętych wyglądali?
PK 17 – jest idealnie – przydaje się rozjaśnienie. Przed nami masakra - znaczy ze 6 km asfaltami. Spotykamy Leszka I. z trasy AR. Przez część asfaltu jest chodnik, potem brniemy poboczem. Otwarte pola, wiatr bardzo wyziębia. Podmuchy przejeżdżających TIRów praktycznie stopują nas w miejscu. W oddali widać jakąś ciemną chmurę.  Gdy dochodzimy do Gostchórza zaczyna padać. PK 19 w jeszcze niewielkim deszczu. Chowam głębiej kartę startową. Ruszamy skrajem lasu,  kierunku PK 19. Nagle błysk i huk. W oddali widać chmurę liści zwiewanych z drzew gwałtownym podmuchem. Robi się ciemno i… biało w około. Grad. Na szczęście nieduży, ale bije mocno, aż bombardowane nim dłonie bolą! 
Kończy się skraj lasu, idziemy polem. Co chwila błysk i huk, ziemia momentalnie zamienia się w błocko, mokro w butach, deszcz gradem moczy wszystko. Na odcinku kilkuset metrów. Potem mokry las i dalej brniemy na azymut. Odkryłem że wdepnięcie prawą noga w kałużę pełną nieroztopionego gradu daje zbawienny wpływ na stopę lekko zmarnowaną kilometrami asfaltu. Dlatego ładuję się świadomie lewą nogą w najbliższą kałużę. Bo tak buty przemoczone;-) Bez problemów znajdujemy PK 20. Do PK 21 ciągle pada. Mapa średnio zgadza się z terenem, ale intuicja Pani Prezes wprowadza nas na dobrą drogę. Przy PK 21 spotykamy rowerzystę – chyba wygląda gorzej niż my!
Przed nami P2 – najdalszy punkt trasy i przy okazji punkt regeneracyjny. Przestaje padać. Znowu niebieskie niebo. Spotykamy konkurencję z TP 50 idąca „pod prąd” – i to suchutką – nawałnice przeczekali w szkole na P2!.
Jest P 21. Patrzymy na GPS – 31km,6h. Zapowiada się znacznie więcej niż 50km. W szkole nie ma prądu, ale jest jeszcze ciepłą woda w termosie. Zmiana skarpetek – super uczucie - czuć suchość w butach!  Po 10 minutach lecimy dalej. Znów 5 km, ale po drogach gruntowych. PK 10 idealnie, za chwilę ma być PK 9. Straszne dysproporcje w rozlokowaniu PK - tu mamy PK co kilkaset metrów! Wychodzimy na skraj lasu, droga się urywa, a przed nami jakieś bagnisko. PK powinien być za nim. Niby kilkaset metrów, ale nie wygląda to dobrze, a skarpetki dalej niezbyt mokre. Wracamy 50m  i postanawiamy okrążyć asfaltem. Mija nas rozpędzony rowerzysta na białej maszynie. Krzyczymy mu, że tędy nie przejedzie, ale nie wierzy. Widzimy jak wjeżdża szuwary. Potem widzimy z oddali jak niesie rower i próbuje wydostać się na nasz asfalt. A nie mógł posłuchać od razu? Szybka decyzja – idziemy na 12 , potem na 11 i asfaltem do ostatnich 3 PK.  Po 11 złapie nas zmrok, ale droga prosta jak drut.
Na 12 tłumy. Oczywiście nie zabrakło Pomarańczowego!. Wszyscy szukają wyrobiska na skraju lasu. Jest wyrobisko, a nawet dwa, ale bez lampionów. W akcie desperacji Barbara zapędza się dalej na północ i znajduje właściwe, większe wyrobisko z lampionem. Tyle, że granice lasu idą zupełnie inaczej! Chwila dekoncentracji – odwrotnie przyłożyłem kompas i próbuję prowadzić w przeciwnym kierunku. Dobrze że tylko kilkanaście metrów! Do 11-stki staramy się podbiegać. Znowu jacyś rowerzyści szukają lampionu widocznego z daleka. Teraz ponad 4 km asfaltem do 13-stki. Podbiegamy kilka razy. Po drodze autem przegania nas jeden z organizatorów wracający chyba z P2 i dopytuje się, czy wszystko w porządku. Czy my jakoś źle wyglądamy, że koleni chcą pomagać?
PK 13 po ciemku. Widać z daleka grupkę rowerową podbijającą lampion. Na PK 14 podbiegamy.  Wygląda, że zdążymy na metę przed 11 godziną! Barbarze odzywa się kolanko uszkodzone kilka dni temu i nasze podbiegi są coraz wolniejsze. Taki Slow-Jogging:-). Zostaje ostatni PK 15. Decydujemy się na wariant południowy. Idziemy wzdłuż głównej drogi i szukamy początku lasu. I jakiegoś dojścia przez chabazie. Tym razem ja mam lepszy nos i wbrew protestom Pani Prezes prowadzę dalej na zachód – wchodzimy prawie na koniec płotu i wkrótce mamy ostatni PK.
Jest 18:30. Do mety ze 2 km. Podbiegamy, na ile kolano Barbary pomaga i wpadamy na metę z czasem 10:54! I oczywiście z dyplomami – Barbara była bezkonkurencyjna w swojej kategorii, a ja tylko 3-cie miejsce;-)
 Teraz czas na kolejną 50-tkę i wynik taki bliższy 10 niż 11 godzinom!
A dla dociekliwych track:
 http://3drerun.worldofo.com/2d/index.php?submit=Open+routes+in+2DRerun&idmult%5B%5D=-385970&idmult%5B%5D=-385969

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz