niedziela, 15 września 2019

Rzodkiewki na wagę złota

W BnO zawsze mam jakieś wtopy. Najczęściej na początku – albo pobiegnę w inną stronę, albo szukam PK przez 30 minut… No dobra, czasami i w środku coś mi się pomyli, okulary zaparują i z dobrej pozycji wędruję na sam koniec. Tyle że się nie poddaję i latam do końca- zapłacone, należy wszystko zaliczyć:-).
Biegi nocne to specjalna „konkurencja” stworzona dla niedowidzących okularników. Dwa lata temu w Międzylesiu zgubiłem się na dobre przy PK10. Rok temu może się nie zgubiłem, ale kilka PK na tyle długo szukałem, że byłem na przedostatniej pozycji. W tym roku miało być inaczej bo…. Zapisane były 3 osoby w mojej konkurencji wiekowej! Podium murowane!  Choć raczej najniższy stopień, bo konkurencja zawsze mnie ogrywała.
W sobotę z rana na rozgrzewkę chodzony parkrun (zamykałem stawkę jako wolontariusz), potem rekonesans na Niepoślipkę i już licznik nabił ponad 10 km.
Na start pojechałem jak zwykle asekuracyjnie – wcześniej. W środku lasu reflektory, kuchnia gazowa, toj-toje – ogólnie wypas;-). I listy startowe, gdzie jest nas już 4-ka w kategorii M-50. Czyli nie mam murowanego miejsca na podium. Wprawdzie bieg o rzodkiewkę, ale….
Wreszcie zapadła ciemność, czas się trochę rozgrzać (bo temperatura spadała i spadała - pewno było już poniżej 10 stopni!). Najpierw rozgrzewałem się chlebkiem ze smalczykiem, a  potem niestety truchtałem wzdłuż drogi, by coś tam rozruszać mięśnie.
Takie coś można znaleźć w środku lasu
Biuro zawodów i jednocześnie meta
 O 20:00 organizator zawołał wielkim głosem i ruszyliśmy na start grupowo – jakieś 150m;-)
Centrum zawodów - tu będą dekoracje
Ustawienie losowe, mapy pod nogi i ostatnie chwile wyczekiwania. Starty do biegów nocnych w środku lasu są niesamowite – czołówki dają złudzenie dnia, a gdy pada sygnał do startu wszyscy giną w ciemnych krzakach i las wygląda jak pełen świetlików. Jak zwykle ruszyłem jako jeden z ostatnich – zanim znalazłem start, zanim znalazłem PK 1 na mapie…. O dziwo, chyba wszyscy biegli do tego samego lampionu co ja. Normalnie wydeptali mi drogę;-) . Do PK 2 także drogę wskazywały latarki. Ustawiłem kompas i lecę na PK 3, ale jakoś w tę stronę ciemno! Po kilkudziesięciu krokach zorientowałem się, że mapa przekręciła się o 90 stopni i lecę… no nie wiadomo gdzie;-)  Zawracam i trafiam na PK 3. Mam wrażenie, że za mną nie widać już światełek. Wyprzedzam gdzieś Konrada z kategorii M65 – nie jestem ostatni zatem;-)
Pomiędzy PK nie było właściwie przelotów drogami. Wszystko na azymut przy minimalnej rzeźbie terenu, a  zielonościach mało odznaczających się w światle latarki. Czwórkę minimalnie mijam, ale jest w zasięgu wzroku – zresztą znajduje ją ktoś  biegnący z innej strony. Do piątki nie biegnę sam, widać wiele tras ma ten przelot. 6 i 7 prawie bezbłędnie - tak powinienem biegać;-) Na ósemkę ktoś trzyma się moich pleców (chyba już wcześniej dostrzegł, że poprzednie dwa PK dobrze mi poszły) – ja w takich sytuacjach się stresuję i znosi mnie w lewo. Niedużo, ale zawsze na odbiegu jestem za tym co był mi na plecach. Teoretycznie do PK 9 można by kawałek drogą (niewiele nadkładając), ale skoro tak dobrze idzie azymut… Przecinam jedną drogę, drugą drogę, gęstwinę… tu zaraz powinien być dołek. Wokoło pełno latarek. Wszyscy biegają z obłędem w oczach – każdy w inną stronę. „Czy masz 32?” słychać wokoło. Nie mam. Nikt nie ma. W dwie czy w trzy osoby brniemy w jednym kierunku na północny zachód. Gdzieś tam słychać, że ktoś klnie i mówi, że odpuszcza. Dobiegamy do drogi za punktem. Znaczy trzeba wracać. Wracamy, ale PK nie ma. Wreszcie ktoś z tyłu przebiegając mówi – cofnijcie się ze 100 m. Cofamy się mniej i rzeczywiście jest lampion schowany w dołku i krzakach. Uff. Ale za to strata taka, że nie ma co liczyć na podium. Ze złością biegnę do PK 10 ramię w ramię z Katarzyną Ś. – faworytką kobiecej elity. Tyle, że mnie znosi, a ona od razu trafia na punkt. Las robi się ciemny – znaczy jestem na szarym końcu. PK 11 jest na znacznej górce – więc na azymut – górki chyba nie przeoczę. Sam w ciemnym lesie. Dopiero przy PK widzę jakieś światełko na szczycie. Wybiegam prawie idealnie na punkt - to trochę podbudowuje morale;-)  Szczególnie, że kod lampionu klubowy 44! 12 – pyk i zaliczone, 13 znowu mnie zniosło w prawo, ale na szczęście lampion błyska z daleka. Drogę na PK 14 wskazują mi latarki biegnące w przeciwną stronę. Na PK 15 ktoś biegnie przede mną.  Znowu powrót do lampionu o kodzie 40, czyli PK 16. Tu jakieś mocno zdenerwowane i przerażone nocą w lesie dziewczę dopytuje gdzie biegnę – niestety kod 41 jej nie pasuje. Znowu azymut i znowu sam w lesie. Żadnych światełek w zasięgu wzroku. Do PK 18 można drogą – wreszcie można przyspieszyć nie bojąc się o własne życie;-)  No dobra, droga okazała się piaszczysta niczym wydmy w Łebie, ale się udało. Przedostatni PK 19 znowu częściowo drogami. I ostatni PK 20 na niewielkiej górce. Na azymut. Las po przecince gałęzi – w nocy niemiło się po czymś takim porusza.  Metę już widać – z rozpędu chcę biec na kreskę przez młodnik, ale widzę żółtą taśmę. Wyznakowany dobieg. Jak trzeba to trzeba – naokoło. Na mecie pustki – chyba wszyscy już pojechali do domów po dekoracji. Idę do auta po telefon – wchodzę na wyniki on-line – jestem pierwszy!!! WOW! Zostałem Mistrzem Warszawy, Mazowsza a może nawet całego świata w nocnym BnO!!!.
Moje rzodkiewki są najwyżej:-)
 Wracam do bazy, przybiegają pozostali z mojej kategorii. Chwila czekania i mam RZODKIEWKI. Wiadomo, mistrzostwo to bieg o rzodkiewkę :) i Puchar – kawałek drewnianego klocka z tabliczką – mały, ale jak cieszy!

Jak widać w wynikach dziewiątki większość szukała długo;-) Teraz tylko podtrzymać dobrą passę i nie dać ciała w środowym „spacerze z mapą”!

PS. Przy okazji zostałem rekordzistą globu na 1 km, 800m, 400m, 100m i nawet na 60m! – zegarek powiedział, że 4 kilometr (to jak szukałem PK 9) pokonałem w … 58 sekund! Usain Bolt to przy mnie cienias;-)
Rekordowy 4 kilometr
Po lekkiej korekcie przebieg wygląda lepiej;-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz