Rok temu nasz start w Nocnych Manewrach SKPB był bardzo
nieudany – spędziliśmy w lesie ładnych kilka godzin, a gdy byliśmy mniej więcej
w połowie trasy, okazało się, że za pół godziny zamykają metę. Tym razem poszło
nam trochę lepiej.
Tak jak w zeszłym roku startowaliśmy na trasie Beskidzkiej 1,
ale tym razem bez Natki w składzie (Natka startowała niedługo po nas ze swoimi
znajomymi, którzy na InO byli pierwszy raz).
Przed zawodami
Na start musieliśmy dojść korzystając z osobnej mapki.
Trochę się baliśmy, że uda nam się zabłądzić jeszcze przed właściwa trasą, ale
na szczęście dotarliśmy bez problemów. Startowaliśmy z 100 minutą i tym razem
przy starcie włączyłam stoper, żeby kontrolować czas. Mapa na pierwszy rzut oka
była łatwa – bez przekształceń i bez wycinków. Do zebrania było 10PK z
obowiązkową kolejnością potwierdzeń i jedno zadanie polegające na podaniu nazw
3 gatunków borówek.
Do pierwszego punktu doszliśmy bez przygód, ale zwykle
pierwszy punkt na Manewrach był dosyć prosty. O dziwo do 2 także trafiliśmy bez
problemu (co było już trochę podejrzane)*. Na szczęście w drodze do punktu 3
wreszcie udało nam się zgubić. Najpierw podczas przejścia przez drogę zginęła
nam przecinka, którą szliśmy, więc poszliśmy jakąś drogą lub przecinką biegnąca
nieco obok. Wydawało nam się, że idziemy dobrze, ale w miejscu, gdzie według
nas powinna być trójka wcale jej nie było, za to natknęliśmy się na sporą grupę
innych zagubionych ludzi szukających tego samego punktu. Wspólnymi siłami (czy
też raczej dzięki mojej analizie słupka z liczbami na skrzyżowaniu przecinek)
udało nam się ustalić, gdzie dokładnie jesteśmy. Ruszyliśmy dalej zostawiając
resztę osób w tyle. Punkt 3 zebraliśmy bez problemu, chociaż niepotrzebnie
weszliśmy w gęste krzaki dosłownie obok przyzwoitej ścieżki… Czwórka była
prosta – stała w bardzo charakterystycznym miejscu nad rogiem przepaści. Gorzej
było z późniejszym dotarciem do drogi – postanowiliśmy obejść wzdłuż płotu
stojący przy drodze budynek, więc znowu weszliśmy w jakieś straszne chaszcze i
przedzieranie się przez nie zajęło nam sporo czasu. Punkt 5 odpuściliśmy bojąc
się, że znowu dotrzemy na metę z dużym spóźnieniem. Idąc do 6 przez chwilę
myśleliśmy, że znowu się zgubiliśmy, bo na skrzyżowaniu przecinek jedna
przecinka się kończyła, mimo że według mapy powinna prowadzić dalej prosto… W
końcu poszliśmy tam, gdzie według mapy powinna być i wyszliśmy na jakieś
pustkowie. Kierunek nam się zgadzał, więc szliśmy dalej aż doszliśmy do miejsca,
które już nam się zgadzało z mapą. Sam punkt 6 nie sprawił nam trudności, do 7
też udało nam się trafić. Potem opuściliśmy 8 (znowu bojąc się o czas) i
poszliśmy do 9, a potem po drodze do mety wstąpiliśmy po 10 (po drodze
znajdując jeszcze rozwiązanie zadania o borówkach). A potem okazało się, że
mamy jeszcze spory zapas czasu i w sumie niepotrzebnie opuszczaliśmy 5 i 8… Na
metę dotarliśmy pół godziny przed upływem czasu.
Chodzenie po lesie zajęło nam tylko 3 i pół godziny! Nocne
Manewry SKPB zawsze kojarzyły mi się z wielogodzinnym błądzeniem po lesie, a
tym razem nawet nie zdążyliśmy się zmęczyć…
* Po fakcie okazało się, że wzięliśmy stowarzysza.
Po zawodach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz