poniedziałek, 10 lutego 2020

BPK, czyli gdzie się podział PK 14!?

Spontaniczne imprezy to specjalność Stowarzyszy, więc wcale nie zdziwiliśmy się, kiedy w czwartek okazało się ogłoszenie o piątkowym BPK-u. Ponieważ i tak planowaliśmy pobiegać wieczorem, to równie dobrze mogło się to odbyć w formule BnO w Skaryszaku. To znaczy teoretycznie równie dobrze, bo o wiele łatwiej biegać po znanej trasie, po ulicy i bez szukania punktów, niż po ciemaku, po obcych krzakach dotrzeć w konkretne miejsce. Co prawda biegamy tam parkrun, ale w dzień.
Punkt pierwszy od razu zidentyfikowałam jako miejsce startu parkrunu, więc mogłam pobiec bez kombinowania jak i gdzie. Dwójka była już poza trasą biegową, więc ruszyłam na azymut, oczywiście włażąc od razu w jakieś krzaczory. Zniosło mnie na wschód, ale na szczęście do bardzo charakterystycznego miejsca, z którego już bez problemu trafiłam dalej. Z dwójki odbiegłam na północ żeby wbić się na ścieżkę, ale po ciemku jakoś na nią nie natrafiłam, więc odbiłam do głównej alejki i dalej też już alejkami pod sam punkt.
Jak na razie szło bez większych problemów, jedynie z lekkim nadkładaniem drogi, ale to u mnie normalne. Przed piątką przypomniałam sobie, że nie włączyłam zegarka, więc żeby tradycji stało się zadość, przystanęłam i dokonałam rytualnego czynu. Przy piątce spotkałam Tomka, który wybiegł trochę po mnie.
Długi przelot: ósemka, dziewiątka, dziesiątka, jedenastka udało się pokonać ścieżkami, więc  bez żadnych atrakcji i już zaczęłam się cieszyć, że mi tak dobrze idzie. Wiadomo, jak się człowiek ucieszy, to się od razu musi spierniczyć i tak też się stało. Na dwunastkę ruszyłam tak idiotycznie, że aż mi się wierzyć nie chce kiedy oglądam swój ślad. Zamiast wrócić na główną alejkę i pobiec nią do następnego skrzyżowania, umyśliłam sobie, że polecę na azymut. Tyle tylko, że azymut prowadził przez nieckę jeziora, co prawda pustą, ale za to leżącą w dole. Postanowiłam obejść. Dla odmiany wpakowałam się w jakieś kamole, większe i mniejsze - coś jak chaotyczny, wielki skalniak. Mało się z niego nie zrąbałam do tego pustego, wybetonowanego jeziorka, ale w końcu, jakimś cudem, w jednym kawałku dotarłam do dwunastki. Co prawda mój gps twierdzi, że nie dotarłam, ale system zaliczył mi punkt, a po ciemku to nie wiem jak rzeczywiście było. Trzynastkę zaliczyłam w miarę poprawnie, a potem się zaczęło... Z bliżej nie znanych mi powodów w ogóle nie zwróciłam uwagi na fakt, że czternastka leży przy zupełnie innym jeziorku, za główną alejką i oczywiście zaczęłam jej szukać tuż koło trzynastki. Przeczesałam brzeg małego jeziorka i w końcu wyszłam na główną alejkę. Bynajmniej - nic mnie nie tknęło, że na punkt to trzeba jeszcze trochę na zachód. Co prawda dziwiłam się jakim cudem jestem tu gdzie jestem, ale wniosków nie wyciągałam żadnych. Zaczęłam się chaotycznie miotać dookoła jeziorka aż w końcu natrafiłam na mostek. Czternastka miała być blisko mostku, więc byłam pewna, że już za momencik mój telefon triumfalnie odpipczy zdobycie kolejnego punktu. A tymczasem.... Marcinowi, który akurat nadbiegł odpipczalo, a mi nie. Już wyciągnęłam telefon, już chciałam wymusić zaliczenie punktu, ale jeszcze się zawahałam. Jeszcze raz obiegłam jeziorko, wyszłam na alejkę i w końcu wymyśliłam, żeby namierzyć się od dużego mostu. I to to był strzał w dziesiątkę. Okazało się, że trzeba biec całkiem gdzie indziej, ale dla ułatwienia, po alejkach.
 
 Mój ślad to ten czerwony, niebieski Tomka, dla porównania:-)

A tak przy okazji to odkryłam, że północ na mapie jest przekoszona i ustawianie kompasu do krawędzi kartki niekoniecznie daje dobre rezultaty. Lepiej dowiedzieć się o tym późno, niż wcale.  No ale ludzie!!! W BnO nie robi się takich zasadzek!
Gdzieś koło piętnastki czekał na mnie mocno już zaniepokojony Tomek, bo czemu mnie nie ma i nie ma. Resztę punktów zaliczyłam już w jego asyście, nawet nie biegając za bardzo, bo po tym błądzeniu straciłam zupełnie zacięcie do tej zabawy i totalnie wkurzona na cały świat chciałam tylko dotrzeć na metę.

Gdzieś pod koniec trasy.

Wreszcie udało się zakończyć tę moją drogę przez mękę i nawet wykrzesałam sztuczny uśmiech do pamiątkowej fotki:


W nocy to ten park jednak wygląda całkowicie inaczej niż za dnia. Niby taki cywilizowany, a proszę, jak można się zgubić. Tak na wszelki wypadek to muszę obejrzeć za dnia też inne alejki poza tą, którą biegamy na parkrunie, a nuż widelec się kiedyś przyda. Aaaa, i baterie w lampce chyba trzeba wymienić na nowe, bo fajnie widzieć trochę więcej niż na dwa kroki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz