sobota, 9 stycznia 2021

Trzej Smokowie i niedobiegany GPS-O, czyli: "a nie mówiłam?"

Cały czas było mówione, że w Trzech Króli biegamy na GPS-O w Lasku na Kole, a tu dwa dni przed zawodami okazało się, że Tomek zapisał mnie też na Oswoja Smoka, co to był z bieganiem sprzężony, ale na przykład Agaty to już nie. Po rodzinnych konsultacjach i targach ustaliliśmy, że wszyscy idziemy na wszystko. Czułam lekki niepokój, ale co tam - jak wszyscy, to wszyscy - babcia też!
 
Pobór map
 
Ruszaliśmy zaraz na początku zwodów. Każdy zespół miał przydzielone minuty startowe, ale Tomek miał asa w rękawie - karty startowe dla organizatorów:-) Tuż przed wyjściem na trasę nasz zespół niespodziewanie powiększył się o młodą zawodniczkę Dianę. Michał poprosił, żeby zaopiekować się nią, bo szła pierwszy naz na MnO. Na szczęście z mapą i kompasem była obcykana, bo biega na orientacje. 
Mapa niby nie była jakoś specjalnie przekombinowana - raptem trzy wycinki i czwarty malutki, ale ortofoto i ten malutki bardzo długo stanowiły dla nas tajemnicę. O orto przynajmniej było wiadomo, że znajduje się pomiędzy pozostałymi dużymi, ale ten malutki mógł być wszędzie.
Zaczęliśmy od wycinka startowego na nietypowej mapie, bo mapie pokrycia terenu. Cóż, niby ta roślinność, a szczególnie drzewa powinny zgadzać się z tym, co mieliśmy przed oczami, ale jak dla mnie punkt widzenia robi dużą różnicę. Na szczęście wycinek był zorientowany, więc można było posiłkować się kompasem, żeby trafić przynajmniej w zbliżony obszar. Niestety, przy stowarzyszach trafiać trzeba idealnie, a nie mniej więcej, ale to już zostawiałam Tomkowi:-)
 
Idziemy na A1
 
 
A5 - podoba mi się umiejscowienie lampionu:-)
 
Z orto udało nam się na początek rozpoznać dwa punkty przy zabudowaniach, więc zgarnęliśmy je i poszliśmy na wycinek z mapą biegową, bo tam przynajmniej wiadomo co i jak. 
 
Wiemy gdzie jest F2!
 
C1 według śladu gps wcale nie zaliczyliśmy, ale chyba po prostu źle stał, albo mapa nie do końca się zgadzała. C2 dla odmiany przeszliśmy, bo fajnie się nam szło alejką, ale szybko naprawiliśmy błąd.
Zbierając punkty  z mapy biegowej cały czas kombinowaliśmy jak wkomponować te nieszczęsną ortofotomapę i w końcu stanęło na tym, że wrócimy na podbity już F2 i jakoś stamtąd ogarniemy. 
 
D2
 
No, i to był bardzo dobry pomysł. Pominąwszy oczywiście fakt, że na mapie tego typu g... widać i o ile ogólne zlokalizowanie miejsca  było łatwe, to już odróżnienie punktu właściwego od stowarzysza wiszącego pięć drzew dalej  nie wydawało mi się możliwe. Ale co ja tam wiem...
Mały wycineczek z górką, który bezskutecznie usiłowaliśmy dopasować na początku trasy do górki w okolicach startu, nagle sam nam się zlokalizował pod koniec trasy. Obie górki były niemal identyczne, ale ta była lepsza:-) No i był lampion.
 
Meetaaa!!!

 
 Cała ekipa na mecie.
 
Niby trasa nie była długa, ale na mecie moje plecy miały już dość. Byłam zesztywniała i nawet schylić się nie mogłam. No i czy ja nie mówiłam, że chodzenie szkodzi??? Miałam nadzieję na lecznicze działanie biegania, więc pobrałam mapę, rozebrałam się z grubej kurtki i ruszyłam z powrotem w las. Nooo, nie było dobrze. Pierwszy punkt zdobywaliśmy niemal rodzinnie, przy czym ja oczywiście przez największe krzaki. Eh, to moje przywiązanie do azymutu... Do dwójki i trójki dawało się dotrzeć alejkami i już planowałam rozwinąć zawrotne prędkości żeby się rozruszać, ale nie. Nie dość, że kręgosłup wciąż był na mnie obrażony za to chodzenie, to jeszcze poczułam pilną potrzebę skorzystania z WC. Tak mnie jakoś suszyło w drodze na zawody i beztrosko wytrąbiłam pół butelki wody. No dobra, porzuciłam bieganie, szczególnie, że na PK 4 to już inaczej jak przez krzaki nie dawało się. Pod względem roślinności Lasek na Kole jest wredny - krzaki, krzaczory i krzaczyska. Omijając to całe badziewie całkowicie zeszłam z azymutu i zamiast na PK 4 wylądowałam na PK 10. Spotkałam tam Tomka krzyczącego, że to nie ten kod i jakoś tak mi namieszał w głowie, że zamiast pójść z tej dziesiątki na czwórkę, ruszyłam od razu na piątkę.  Przy piątce zorientowałam się jaką głupotę palnęłam i w tym momencie padła mi psyche. 
- Nie dam rady:-( - pomyślałam. Perspektywa powrotu na czwórkę, a potem zaliczenie ponad dwudziestu punktów okazała się ponad moje siły - i te fizyczne, i te psychiczne. Nawet powiedziałabym, że bardziej te fizyczne tym razem. Pomaszerowałam więc najkrótszą drogą na metę, wzbudzając moim spacerowym krokiem zainteresowanie i bulwersację innych zawodników, pobrałam kluczyki do samochodu, usiadłam i... odetchnęłam z ulgą. Na siedząco znacznie lepiej przebywać na tych zawodach.
Jak by jednak nie patrzeć była to bardzo pouczająca wyprawa - wiem już teraz, że albo chodzenie, albo bieganie, ale nigdy, przenigdy nie łączyć tych dwóch aktywności! I nie pić przed zawodami:-)))

2 komentarze:

  1. Zamiast wody może trzeba coś innego popijać? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie, jak człowiek wypije piwko albo dwa, to od razu azymut lepiej wchodzi a za to kluczyki zupełnie nie kuszą ;)

    OdpowiedzUsuń