środa, 24 lutego 2021

Nie taki Orient straszny, jak na mapie wygląda.

Do TREPowych imprez mam mocno ambiwalentny stosunek. Bo niby wszystko jest jak należy, nie odbiegają standardem od innych imprez, obiektywnie są super, to jak coś ma mi kompletnie nie wyjść, to na pewno właśnie u nich. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. Na Orient jechałam więc z przekonaniem, że na pewno się nie uda, ale odpuszczać nie zamierzałam.
 
 Gotowi na wszystko.
 
Mapa nie spodobała mi się od pierwszego wejrzenia. Na formacie A4 część z punktami kontrolnymi zajmowała  malutki obszar, a na reszcie panoszyły się napisy, loga, ozdobniki i fragment mapy poza terenem zawodów, nie wiem po kiego czorta dołączony. W efekcie mapka w skali 1:10000 gęsto usiana punktami stanowiła plątaninę poziomnic, ścieżek, kółeczek i linii między nimi. Oryginalna mapa tworzona była w skali 1:5000. I komu to przeszkadzało???? Dobra, wiem, że to ja jestem ślepota i inni pewnie wszystko super widzieli, ale mimo wszystko ten stosunek mapy do ozdobników na kartce jakiś dziwny wyszedł.

 I poszła w las.
 
Udało się na mapie znaleźć start i pierwszy punkt, nie pozostało więc nic innego jak ruszyć w trasę. Pierwsze kilkadziesiąt kroków biegłam, ale ponieważ wciąż było pod górę, więc w końcu nie dałam rady i już szłam, ale starałam się przynajmniej iść raźnym krokiem. Dobrze, że prawie do samego punktu prowadziła ścieżka.
 
 PK 1

Na dwójkę azymut wskazał mi jakieś krzaki, stałam więc i gapiłam się na mapę kombinując jak by to zrobić inaczej, aż mnie Tomek musiał zmobilizować do ruszenia się z miejsca. Akurat spod jedynki ruszała kilkuosobowa grupa, więc dołączyłam do orszaku, oczywiście pilnując gdzie tłum podąża, bo niekoniecznie wszyscy musieli iść tam, gdzie ja. 
Między dwójką a trójką na mapie zaznaczony był podmokły obszar, a ponieważ organizator mówił, że tam gdzie na mapie niebiesko, tam w terenie mokro, pracowicie obeszłam więc mokradło, a już w domu dowiedziałam się, że Tomek przeszedł na skróty i było spoko.
 Przy czwórce miałam drobne nieporozumienie z mapą, bo sądziłam, że idę brzegiem jeziorka, a tymczasem lazłam przez jego środek (wcale nie było tak dramatycznie mokro) szukając wyniesionego cypelka z punktem. W końcu zastanowiło mnie, że wszyscy inni zawodnicy znikają mi z pola widzenia w jednym, konkretnym miejscu i aż poszłam sprawdzić dlaczego. Cóż, może dlatego, że tam stał PK4?
Do dziewiątki szło nad wyraz dobrze, a potem, w gmatwaninie ścieżek przed dziesiątką, pokićkały mi się kierunki i w ogóle to myślałam, że jestem na innej drodze niż byłam. Uratowało mnie dopiero ogrodzenie, które zidentyfikowałam na mapie.
Reszta trasy poszła dobrze. Oczywiście, że korzystałam z inostrad (no bo w końcu na tym polega orientacja zimą) oraz pleców poprzedzających mnie osób (starannie wybierając te plecy, które biegły w słusznym kierunku).
Ogólnie było znacznie lepiej niż się nastawiałam, pominąwszy oczywiście trudny dla mnie teren, bo zmachałam się jak koń na westernie. Na przebiegu między piątką a szóstką, który był odcinkiem specjalnym z premią górską dla najlepszej/go góralki i górala, nawet nie próbowałam walczyć, tylko spokojnie maszerowałam ścieżkami ile się dało. Ciekawa jestem - kto wygrał?
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz