czwartek, 11 lutego 2021

Mroźny ZZK w Chotomowie

W niedziele zaserwowaliśmy sobie podwójną dawkę BnO - rano ZZK, a wieczorem Dystans Stołeczny. Trochę się bałam jak to wytrzymam, bo zrobiło się jeszcze zimniej niż w sobotę, ale podjęłam wyzwanie. Na poranny bieg ubrałam ciepłą czapkę, najgrubszego buffa na szyję, dwie pary rękawiczek, no i oczywiście tym razem pamiętałam o kolcach. I całe szczęście, bo już parking wyglądał tak: 
 
 
Bez kolców ani rusz.
 
Na parkingu spotkaliśmy Anię, która po kilku miesiącach leczenia kontuzji wreszcie zjawiła się na zawodach i razem ruszyliśmy na start.

 
Mimo kolców niełatwo było utrzymać równowagę.
 

 
Jeszcze pamiątkowa fotka.
 

Przygotowanie sprzętu...
 

 I niczym rącza łania pognałam w las...
 
No dobra, z tym pognaniem był lekki problem, bo od razu zaczęły się krzaki, które skutecznie ograniczyły tempo, usiłując za wszelką cenę pozbawić mnie oczu. Poza tym w biegu trudno się rozmawia, a z Anią nie widziałyśmy się tak długo...
Pierwsze dwa punkty miałyśmy te same, więc trzymałyśmy się razem. Oba były blisko mety, łatwe do znalezienia. Potem musiałyśmy się już rozstać. Na trójkę ruszyłam ścieżkami, choć początkowo nie mogłam się zdecydować czy biec najpierw na zachód, a potem na południe, czy najpierw na południe, a potem na zachód. Druga opcja zwyciężyła. Wydawałoby się, że marne nakładki na buty, kupione za grosze w owadzim sklepie, nie dadzą rady oblodzonym ścieżkom, a jednak. Biegło się dobrze, czułam, że trzymam się podłoża i nie stresowałam się, że zaraz wygrzmocę.
Czwórka, piątka i szóstka były w zakolu wydmy i żeby się do nich dostać trzeba było wleźć na górę i zleźć na dół, ale że to początek trasy to jeszcze dałam radę zrobić to sprawnie.
Siódemka i ósemka znowu za grzbietem, ale tym razem niższym. Nawigacyjnie nieustannie łatwizna.  I praktycznie tak już było do końca - raz jedna strona wydmy, raz druga, potem zmieniła się wydma, prawie wszędzie bieganie na azymut, punkty łatwe (albo mi tak dobrze szla nawigacja) -czyli praktycznie nuuuda.  Ponieważ trasa była dość długa, to od tego ganiania w górę i w dół (no wiem, dla innych to żadne przewyższenia) już w połowie drogi byłam wykończona, a przecież musiałam zostawić sobie jeszcze jakieś siły na wieczór. Niestety, zwolnić za bardzo nie można było, bo od razu robiło się zimno. 
Gdzieś od PK 16 w stronę mety biegła już cała grupa, więc trzymałam się ich wzrokiem, sprawdzając tylko czy aby na pewno lecą na te same punkty co ja. Na ostatniej prostej do mety jeszcze zdobyłam się na zryw, oczywiście na taki, na jaki można sobie pozwolić na lodzie:-)
Nigdzie nie udało mi się zgubić, żadne atrakcje mnie nie spotkały i nawet zajęłam przyzwoite piętnaste miejsce na ponad trzydziestkę zawodników. Kurcze, najwyraźniej coś poszło nie tak:-) To chyba ten mróz tak mnie zmobilizował do jak najkrótszego przebywania na trasie. Co prawda nadłożyłam jeden kilometr w stosunku do dystansu nominalnego, ale na pięciu kilometrach to jak na mnie wcale nie dużo.
Tomek przybiegł niedługo po mnie (nawet nie zdążyłam konspiracyjnie zjeść mrożonego ciastka) i czym prędzej (nawet nie rozciągając się) ruszyliśmy do domu, żeby zdążyć odpocząć przed wieczornym bieganiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz