sobota, 23 kwietnia 2022

Świąteczny Gambit

Po Wawel Cup zrobiliśmy sobie trochę odwyk od orientacji, ale nie od biegania. Tacy zdezorientowani byliśmy aż do świąt i dopiero w Poniedziałek Wielkanocny wybraliśmy się  tradycyjnie na Gambit. Po świątecznym obżarstwie byłam mocno zmotywowana, aczkolwiek nieco ociężała, więc krakowskim targiem umówiłam się sama ze sobą, że będę biec na pół gwizdka, ale biec, nie iść.
 
 Przed startem, z mapą w ręku.
 
Pora ruszyć.
 
Do pierwszego punktu pobiegłam ścieżkami, bo skoro już były, to czemu nie skorzystać. Po sprawnym zgarnięciu jedynki wróciłam na ścieżkę i pobiegłam w stronę dwójki. Wydawała się łatwa, bo blisko ścieżki, kawałeczek przed skrzyżowaniem. Niestety, weszłam w las za płytko, minęłam dołek i wyszłam na krzyżującą się ścieżkę. Byłam przy tym pewna, że wciąż jestem na  poprzedniej ścieżce, więc pobiegłam dalej. Dotarłam do skrzyżowania, ale coś mi nie pasowało - za daleko i za dużo ścieżek. Okazało się, że pobiegłam  dużo za daleko, do kolejnego skrzyżowania, ale przynajmniej wiedziałam, gdzie jestem. Co prawda dużo mi z tego nie przyszło, bo znowu rozminęłam się z dołkiem z lampionem, ale tym razem już niemal na centymetry. Trzecie podejście dopiero było skuteczne, ale też ten dołek był tak zamaskowany, że póki się nie stanęło nad nim, to był niewidoczny.
 
Tu coś nie pykło.
 
Na trójkę ruszyłam już na azymut i poszło mi dużo lepiej niż po ścieżkach - trafiłam idealnie. Czwórkę zdobyłam systemem mieszanym - azymutowo-ścieżkowym, ale równie skutecznie.
Przy wariantach azymutowych okazało się, że las jest pełen leżących gałęzi, więc z tą obietnicą biegania, a nie chodzenia było ciężko i w końcu się poddałam.  Przekalkulowałam, że wersja świąteczno-rekreacyjna też będzie OK i pomaszerowałam dalej. 
Przed ósemką spotkałam Tomka, który zasypał mnie dobrymi radami, jak najlepiej dostać się na zbocze góry śmieciowej. W sumie dobrze, że powiedział mi, gdzie jest wejście, bo inaczej w akcie desperacji próbowałabym wspinać się po wysokich, pionowych, betonowych zaporach, co oczywiście na pewno nie skończyłoby się dobrze.
 
Uciekam przed Tomkiem:-)
 
Po dziesiątce trochę się zdekoncentrowałam i zaczęłam kolejnego punktu szukać o jedną ścieżkę za wcześnie, ale szybko zorientowałam się, że jednak trzeba dalej. Jedenastki szukało już kilka osób, bo dołek znowu był z lekka zakonspirowany, więc dołączyłam do czesania, po czym skorzystałam, że ktoś znalazł i odbiegając od lampionu aż promieniał radością. Poszłam wię c na ten blask i punkt był mój.
Do dwunastki praktycznie biegłam za Przemkiem, nie żeby z wyboru, tylko tak wyszło. Ale lampionu szukałam już po swojemu:-)
Od trzynastki biegłam z jakąś niebieskozieloną koleżanką, która wybierała mocno autorskie warianty, ale summa summarum była szybsza, co i nie dziwne, bo młodość zawsze górą. Na ostatnim punkcie czekał Tomek, żeby uwiecznić ten historyczny moment, ale nie wiem czy warto było, bo otoczenie takie sobie, a i my w dziwnych pozach wyszłyśmy:

Ostatni PK.

Dobieg do mety już ulicą, więc można było przyspieszyć. Dobrze, że metę obejrzałam sobie przed startem, bo chyba w tłumie ludzi i samochodów nie trafiłabym do niej.

Metaaa!!!!

Wnioskują z niespiesznego tempa oraz tej nieszczęsnej dwójki, spodziewałam się być na końcu tabeli wyników, ale najwyraźniej wersja rekreacyjno-świąteczna miała wielu zwolenników, bo za mną uplasowało się kilkanaście osób. Chyba sobie trochę jaja robiliśmy z tych zawodów. Jak to w Wielkanoc.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz