niedziela, 7 maja 2023

Majówka w lesie, czyli GP Mazowsza - E1

W zeszłym roku na majówkę pojechaliśmy na Bukowa Cup i chociaż bardzo dobrze wspominamy imprezę, to w tym roku odpuściliśmy. Jednak to strasznie daleko.  Ale niech nikt nie myśli, że nie mieliśmy gdzie biegać. Dla wszystkich zostających w domu na dłuuuugi weekend lokalni organizatorzy wespół w zespół zorganizowali czterodniowe GP Mazowsza pod wdzięczną nazwą "Majówka w lesie". Co prawda początkowo pojawiły się drobne problemy z odwoływaniem, przekładaniem, zmienianiem imprez ze względu na chorobę jednego z organizatorów, ale że przyroda nie znosi próżni, szybko znalazło się zastępstwo. GP Mazowsza brzmi dość poważnie, ale w sumie były to raczej treningi niż zawody, bo chodziło przede wszystkim o dobrą zabawę.
Pierwszy etap w Celestynowie. Po ostatnim GPS-O na hasło Celestynów miałam mieszane odczucia, bo obawiałam się lasu pełnego jeżyn i chaszczy. Na szczęście nie wszystko co w pobliżu Celestynowa tak wygląda. Czasem zamiast jeżyn są pola borowin i leżące gałęzie. Też nie jest łatwo, ale mniej boli:-)

 
Mapy pobrane. (Fot.: A. K.)

Mimo, że zapisałam się na trasę B, która w opisie miała: trasa dla początkujących, to nominalna odległość była spora jak na tę kategorię - 4,1 km. Tomek poszedł po bandzie i wziął najdłuższą trasę - 8 km. A wiadomo przecież, że zawsze wyjdzie przynajmniej kilometr więcej.

Przygotowania.
 
 
I start.
 
Początek był luksusowy - szeroka, wygodna, wysypana tłuczniem droga, a na skrzyżowaniu w lewo, w las, na górkę, gdzie stała jedynka. Dwójka spoko - grzbietem, aż do dołka. Do trójki to już trzeba było kierować się kompasem, albo lecieć "na oko" i na końcówce szukać przy mokradle. Ja trzymałam się azymutu. A mokradło okazało się zaskakująco suche. Dylemat pojawił się po trójce - czy następne mokradła, przy których stać miała czwórka są podobnie suche, czy już raczej mokre? Na mapie wyglądały dość poważnie, więc na wszelki wypadek postanowiłam je obejść. Kiedy dotarłam do ich krawędzi, okazało się, że nie jest źle i kto wie? - może uda się przejść... Przejść się udało, ale po drodze omijałam tyle różnych przeszkód, że zupełnie nie wiedziałam, gdzie wyszłam po drugiej stronie. Dotarłam do rowu, przy którym miał być punkt, tylko nie wiedziałam, czy jestem od punktu na prawo, czy na lewo. Cóż, teoretycznie miałam 50% szans, że pójdę we właściwym kierunku, ale uwzględniwszy prawo Murphiego miałam stuprocentową pewność, że pójdę źle. I tak też się stało. Zatrzymała mnie dopiero droga, której nie powinno być, a po analizie mapy wyszło, że to jednak mnie nie miało tam być, a nie drogi. Cóż, zrobiłam w tył zwrot i pomaszerowałam tam, gdzie trzeba.

W poszukiwaniu czwórki
 
Po tej czwórce to już mi się trochę odechciało. Trzykrotne przejście wzdłuż rowu pełnego krzaczorów mocno nadwyrężyło moje siły zarówno fizyczne, jak i psychiczne, a należy pamiętać, że znowu na zawody przyjechałam jako kierowca, więc już na starcie byłam mocno nadwątlona.
Resztę trasy starałam się pokonywać głównie ścieżkami, no chyba, że się nie dawało. Los mi odpuścił i nie zaordynował kolejnych niespodzianek. Wszystkie kolejne punkty weszły gładko. Pomogło też moje wolne, już marszowe tempo - miałam dużo czasu na obserwowanie i analizowanie terenu oraz dobór rozsądnych wariantów.
Na metę dotarłam przed Tomkiem, więc miałam czas żeby odpocząć i przygotować się psychicznie do roli kierowcy w drodze powrotnej. 
Aaa, i mimo marnego tempa i problemów z czwórką, wcale nie byłam taka ostatnia na swojej trasie. Najwyraźniej było kilka osób rzeczywiście początkujących:-))


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz