poniedziałek, 8 maja 2023

Majówka w lesie, czyli kiedy wszystko idzie nie tak - E 2

Kolejny dzień Majówki to Skierdy. Dojazd na miejsce jeszcze gorszy niż dzień wcześniej, bo przez całą Warszawę, więc na miejsce dotarłam wykończona. A w las iść trzeba.
 
Mina trochę nietęga.
 
Tym razem trasa nieco krótsza niż dzień wcześniej, chociaż o długości to lepiej dyskutować po powrocie, bo to nigdy nie wiadomo ile wyjdzie.

Dynamiczny start.
 
Zaczęło się nieźle - do pierwszego punktu prowadziła droga oraz kilka grup rodzinnych udających się do tego samego lampionu. Pełen luzik. Na tym luziku przecinkami pobiegłam do PK 2, który miał stać niedaleko skrzyżowania drogi i przecinki, w dużym dołku, tuż przy rowku. Bułka z masłem! Bułka okazała się jednak twardym sucharem i to bez masła, bo lampionu nigdzie nie mogłam znaleźć. Do przeszukania miałam naprawdę niewielki obszar i robiłam to coraz bardziej skrupulatnie, z wciąż niezmiennym efektem. Znalazłam rowek, drugi rowek, drugi kawałek pierwszego rowka, potem nawet zauważyłam, że punkt to właściwie nie ma być w dołku, tylko właśnie na końcu rowka i nic. Dopiero kiedy planowałam wrócić na drogę i namierzyć się od nowa, zauważyłam zmaltretowaną szmatkę wciśniętą pod jakąś roślinność. W sumie była w miejscu wskazanym przez mapę, ale nie zakładałam tak fatalnej kondycji lampionu:-)
 
Dobrze schowany PK 2.
 
Trójka dała mi chwilę odpoczynku, a przy czwórce znowu się zaczęło. Mogłam pobiec drogami, ale nie - uparłam się na azymut, bo drogami trochę naokoło. Byłam pewna, że dwóch karp obok siebie to przecież nie przeoczę. No, może bym i nie przeoczyła, gdybym podeszła jeszcze kilka metrów dalej. Niestety - zaczęłam szukać ciut za wcześnie, a że las był dość gesty nic nie dawało rozglądanie się dookoła. Nie ma zmiłuj - trzeba było podejść na właściwe miejsce. Widząc, że nic mi nie przyjdzie z błąkania się po krzakach, postanowiłam wyjść na przecinkę, znaleźć ścieżkę i nią podejść pod punkt. I to była wreszcie rozsądna decyzja. Trafiony, zatopiony!
 
PK 4.

Piątka, szóstka i siódemka przeszły ulgowo, ale ósemka już nie. Znowu wydawało mi się, że będzie łatwo, bo co to za sztuka znaleźć koniec obniżenia? Nooo, sztuka jeśli w terenie są głównie obniżenia i nie można się wstrzelić w to właściwe. A nie można, bo szuka się za wcześnie. Znowu postawiłam na sprawdzoną metodę - wyjść na drogę i rozejrzeć się gdzie jestem. Pomogło szybciej niż się spodziewałam, bo kierując się na drogę natrafiłam na właściwe obniżenie i lampion. Ufff...

W zagłębiu obniżeń.

Dziewiątka próbowała mnie wciągnąć w kolejną przygodę, ale byłam oporna i tylko trochę pozygzakowałam. Dziesiątka i jedenastka odpuściły. Chyba po to żebym zdążyła pozbierać się przed dwunastką.  Bo wiecie - zamiast na dwunastkę, wyszłam na piątkę. Nie wiem jak mi się to udało zrobić, ale fakt jest faktem. Plusem było to, że wiedziałam gdzie jestem i jak dalej lecieć.

Może i trochę naokoło, ale skutecznie.

Po dwunastce została łatwa trzynastka i powrót na metę. Powrót łatwy, bo wystarczyło trzymać się ogrodzenia, tylko jak się go trzymać, jeśli co kawałek straszy tabliczka z informacją, że ogrodzenie pod napięciem. Czy to jest w ogóle legalne? Trzymałam się więc, ale z daleka i w końcu jakoś dotarłam do mety. Tam oczywiście nikt na mnie nie czekał, to znaczy Tomek nie czekał, więc nie ma fotek.
Ale za to można sobie obejrzeć mój ślad hańby:-)

Moja trasa hańby:-(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz