poniedziałek, 26 czerwca 2023

Bieg Władysławiaka - dobiegnę, albo nie dobiegnę....

Jedna córka wciągnęła nas w imprezy na orientację, po czym cichcem wymiksowała się z nich niemal całkiem, druga wszczepiła nam Bieg Władysławiaka i nie pojawiła się na nim nawet jako kibic. A my biedni musimy i biegać i orientować się.
Tego Władysławiaka to niewiele brakowało, a i ja bym odpuściła, bo mi jakaś boleść weszła w krzyż i ledwo łaziłam. Na szczęście moja siostra porobiła mi różne cuda w plecy i może nie byłam jak nowa, ale na jako takim chodzie. 
Decyzja była więc taka - pobiegnę, albo nie pobiegnę. Jeśli pobiegnę, to albo dobiegnę, albo nie dobiegnę. Jeśli nie dobiegnę, to albo dojdę, albo nie dojdę. Jak nie dojdę, to albo mnie kto przyniesie, albo zostanę w lesie. Proste.

W oczekiwaniu na rozpoczęcie imprezy.
 
Nie wiem jak organizatorzy to robią, ale zawsze na Bieg Władysławiaka jest gorąco i nigdy nie pada deszcz. Jakąś umowę mają z siłą wyższą? Mi jednak ta piękna pogoda wcale, ale to wcale nie pomaga i wolałabym, żeby było zimno i brzydko.
Na starcie ustawiłam się lekko z tyłu, żeby mnie szybkobiegacze nie stratowali, a Tomek planował szybko przesunąć się do przodu. Ruszyliśmy.

Start.
 
Trochę bałam się, że zostanę samiuteńka na szarym końcu, ale gdzie tam. Spora grupa młodzieży nawet nie próbowała biec, tylko szli sobie spacerowym krokiem, uskuteczniając pogaduszki. Nooo, takie bieganie to mi się podoba. Przy nich to ja pędziłam jak rącza łania, a nawet udało mi się wyprzedzić kilkanaście osób. Po dwóch kilometrach był pierwszy wodopój ratujący życie. Co prawda na odprawie mówili, że kto nie musi, niech nie pije, żeby starczyło na drugi przebieg, ale w moim przypadku był mus - bez wody ani kroku dalej. 
Udało mi się przebiec jakieś trzy kilometry zanim opadłam z sił i musiałam przejść do marszu. Gdzie te czasy kiedy dwa, trzy razy tyle dawałam radę:-( Takich maszerowców jak ja było bardzo dużo, więc w sumie nie odstawałam od reszty "biegaczy". Oczywiście było też sporo takich, co pędzili na rekord i podium, żeby ktoś nie myślał, że to taki bieg-zabawa. Po prostu - każdy miał określone możliwości i cele. Moim było przeżycie do mety.
Tomek po skończeniu swojego biegu, wrócił po mnie, bo pewnie bał się, że leżę gdzieś w formie zwłok i przy jego eskorcie i zachętach do zwiększenia tempa jakoś dotarłam do mety.

Tu już nie dawałam rady biec.

Ale przed metą sprężyłam się i przyspieszyłam.

Chwila regeneracji
 
W tym roku nie zostaliśmy na ogłoszeniu wyników i wręczaniu dyplomów, więc nawet nie wiem jaki mam czas i ile gorszy od tych z poprzednich lat. Niestety - wzywały nas obowiązki. Ale tradycja uczestnictwa w biegu została zachowana i to się liczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz