Nadelektowaliśmy się Jagą Korą, to pora wrócić do BnO. Co prawda ruchu w interesie nie ma nadzwyczajnego, żeby nie powiedzieć, że wręcz posucha, ale Szybki Mózg się odbył i byliśmy. Fajnie czasem dla odmiany pobiegać po mieście, a już szczególnie po Starówce w Warszawie. Nie dość, że trudno się zgubić, to i pozwiedzać można:-) Zwłaszcza przy moim tempie biegu.
Idziemy do biura zawodów.
Biuro zawodów na bulwarach wiślanych, a start tuż przy przejściu podziemnym, bo cała zabawa po drugiej stronie ulicy.
Start.
Zasadniczo było lekko, łatwo i przyjemnie - aż do PK 10, bo po nim zaczęły się schody. Niby schody były też po jedynce, ale wtedy jeszcze byłam pełna sił. Po kolejnych schodach już nie wbiegałam, nie wchodziłam, tylko pełzłam siłą woli, a na rynku byłam gotowa już się położyć i czekać na swój kres. Czułam jednak, że to taki trochę obciachowy kres, więc poczołgałam się dalej, do PK 11. Potem na szczęście było po płaskim, a kolejne schody prowadziły w dół i to uratowało mi życie. Dwa ostatnie punkty już były nad Wisłą i oczywiście Tomek czyhał z kamerką.
PK 15
Meta.
Tak się starałam ambitnie przyspieszyć na końcówce i w efekcie po podbiciu mety padłam bezsilnie i na tle innych zawodników wyglądałam jak bym ukończyła co najmniej maraton. A to tylko 4 km z małym hakiem mi wyszły.
Siedzę i nie wstanę i co mi kto zrobi?
Ten etap Szybkiego Mózgu był zdecydowanie biegowy, a nie nawigacyjny, bo w zasadzie każdy biegł tym samym wariantem wymuszonym układem ulic i tylko czasem zdarzały się jakieś drobne odstępstwa. Ale i tak było fajnie, niezależnie od wyniku. Bo w sumie już się pogodziłam z tym, że biegowo jest coraz gorzej, za to rozrywkowo - wciąż OK.
A tak wygląda mój przebieg:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz