W tym roku wyraźnie groźny wirus jest w zaniku, bo przewidziano tylko jeden bieg z cyklu Korona(wirus) Mazowsza. Las Buchnik, tuż koło pracy, więc zamiast wracać do domu, ruszyłem w stronę Jabłonnej. Z nieba kapie, może nie za bardzo, ale wszędzie mokro. Jestem jednym z pierwszych startujących. Mapa w dłoń i… w mokre krzaki.
Biuro zawodów pod mokrym drzewem na końcu ulicy do nikąd |
Zaczyna się w miarę dobrze, choć omijam gęstwiny, w których woda z liści leje się za kołnierz. PK 2, 3, 4, 5 także bez problemu. Problem zaczyna się przy PK 6. Chwila nieuwagi i… nie wiem, gdzie jestem. Znaczy wiem, że na azymucie i wydaje mi się, że w obniżeniu gdzie powinien być lampion. Sęk w tym, że lampionu nie ma. Miotam się we wszystkie strony. Dopiero po kilku minutach znajduję lampion niedbale leżący w dołku.
Przy PK 6 zmyliła mnie skala i szukałem lampionu jedno obniżenie za wcześnie |
Rozeźlony lecę na PK 7. Zamiast drogą, widząc polankę, skręcam na azymut. I to jest błąd, a właściwie WIELBłąd. Taki wielbłąd dwugarbny. Niby skala mapy 1:5 000 daje bardzo dokładny obraz, ale przy tej skali łatwo w lesie przebiec jakiś punkt orientacyjny. Co tu dużo pisać, PK 7 znowu szukałem kolejne kilka minut.
Nie zawsze bieganie na azymut po zielonym popłaca... |
Gdzieś koło PK 13 przeganiam Gosię Krochmal z innej trasy. Widzę, że ona także biegnie na mój kolejny PK 14. Wyrywam do przodu i… znowu wtopa, bo przekręciłem sobie mapę lub kompas o 90 stopni... To już trzecia. Taki drobiazg, lekkie przekręcenie mapy i szukam nie w tym wgłębieniu górki…
Zamiast w muldzie na zachodzie szukałem lampionu w tej na północy, a wystarczyło biec rowem... |
Wk-ny ścigam się z jakimś młodzieńcem (wiadomo, młodzieńcy biegają szybciej), więc wkrótce niknie mi z oczu.
Znowu seria punktów idzie mi podejrzanie dobrze. Tak aż do PK 20. Kolejny PK 21 dość daleko, trzeba biec wzdłuż zabudowań. Biegnę wzdłuż zabudowań, ale oczywiście nie w tę stronę. Wbiegam na jakieś podwórko… Dobrze, że nie ma psa…
Ostatnia wtopa na dziś |
Wracam na właściwy szlak, ale przeganiają mnie Przemek i Jurek. Drepczę za nimi, ale bez szans na wyprzedzenie. Mając ich w zasięgu wzroku dobiegam do mety. Wynikiem nie ma co się chwalić. Cztery wpadki, każda po kilka minut.. po prostu wstyd. Ciekawe czy podobny numer odwalę na Wawel Cup, który już za trochę ponad tydzień…
Z czasu nie ma co się cieszyć, ale grunt, że pobiegane |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz