Zakładając, że na ostatnim WesolInO pójdzie mi tak samo dobrze jak na FalInO, wzięłam ze sobą widownię, czyli Tomka. A niech sobie będzie świadkiem mojego triumfu - pomyślałam.
Biegać mieliśmy w tym samym miejscu, gdzie odbywają się biegi górskie, więc teren znany i dobrze już obiegany. Jednym słowem - bułka z masłem.
Ruszyłam na azymut, prawie po kresce, a i tak niewiele brakowało, a nie znalazłabym lampionu. Nie przyuważyłam na mapie, że na końcu żółtego jest maleńki czarny kwadracik i w ogóle nie miałam zamiaru zaglądać do samowoli budowlanej w środku lasu. Na szczęście inny zawodnik pytając o swój punkt, wspomniał o tym w szałasie. Ufff. Upiekło mi się.
Teraz już uważniej patrzyłam na mapę i kolejne trzy punkty weszły bezproblemowo. Z piątki na szóstkę trzymałam się azymutu, ale niestety zaczęłam liczyć mijane ścieżki, a liczenie ścieżek u mnie zawsze wiąże się z problemami. Poza lasem nie mam problemów a arytmetyką, w lesie - owszem. Punktu zaczęłam szukać za wcześnie. Niby dołki były, ale ogólnie coś nie pasowało. Oprócz mnie w tym samym miejscu szukał też jakiś koleś, więc nie przyszło mi do głowy, że to nie to miejsce. W końcu postanowiłam namierzyć się od budynków, skoro łażenie po lesie nie przynosiło efektów. Kiedy zbliżałam się do zabudowań już wiedziałam, że jestem o ścieżkę za wcześnie. Z tą wiedzą już nie miałam problemu ze znalezieniem lampionu.
Siódemka i ósemka znowu poszły dobrze, choć w drodze na ósemkę skręciłam nie w tę ścieżkę, co planowałam. Nie miało to jednak większego znaczenia, zwłaszcza, że szybko się zorientowałam. Wydawało mi się, że dziewiątka to już tylko formalność, bo przecież w tym miejscu nie sposób się zgubić. A jednak... Jak ktoś zdolny, to potrafi. Niby wiedziałam, że powinnam zejść z głównej ścieżki, wiedziałam, że punkt jest u podnóża wydmy, a nie na górze, ale kompas niespecjalnie się sprzeciwiał mojemu kierunkowi biegu, no to sobie biegłam. Zaćmiło mnie całkowicie i mimo, że byłam w znanym sobie miejscu, miałam dokładną mapę, wiedziałam gdzie jestem, to w żaden sposób nie umiałam spożytkować swojej wiedzy. Takie coś mi się dawno nie zdarzyło. W końcu postanowiłam się poddać i lecieć na metę i dopiero po zejściu z wydmy odblokowało mnie i zajarzyłam gdzie ta dziewiątka. Ale czasu zmarnowałam tam co niemiara.
Na mecie czekał Tomek zdziwiony, że tak długo mi zeszło. No zeszło, zeszło... Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle.
Takie tam wspólne.
Mapa błędów i wypaczeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz