Na kolejne bieganie (po przerwie na chodzenie) wróciliśmy do lasu na mapę Dąbkowizna. Jak wysiadłam z samochodu, to moją pierwszą myślą było: tu już się gubiłam! A gubiłam się na WOM-ie, całkiem niedawno.
Ja właśnie w taki sposób rozpoznaję miejsca. Jak się nie gubiłam, to nie mam żadnych skojarzeń.
Szybko załatwiliśmy formalności, mapy w garść i ruszyliśmy w stronę startu.
I start.
Punkt pierwszy i drugi mieliśmy z Tomkiem wspólny i choć ruszyłam pierwsza, szybko mnie dogonił. Po trójce, gdzie nasze lampiony stały blisko siebie, nasze drogi się rozeszły i to nawet nie z powodu różnicy w punktach, bo ta była niewielka, co różnicy tempa, a ta już była znacząca.
PK 3
Poza tym, że trochę było w górę, trochę w dół (bo wydma) żadnych innych urozmaiceń trasy nie doznałam. Nie udało mi się zgubić, więc pod względem przygodowym było słabo. Jeszcze słabiej było pod względem tempa, ale to już norma, więc nie ma czego roztrząsać. Nie wiem jakim cudem udało mi się wyprzedzić aż sześć osób, ale miło mi, że pozwoliły mi na to.
Za to przebiegi między punktami mam śliczne - po kresce lub z drobnymi odchyłkami, jak trzeba było coś niesprzyjającego ominąć.
Na metę udało mi się wrócić przed Tomkiem i nażreć się ciastek jak nie widział. Bo on to ostatnio tak jakby ogranicza (albo też żre konspiracyjnie). Ale pobiegane, to i rozgrzeszone:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz