Pierwszy etap Szybkiego Mózgu miał się odbyć jeszcze w kwietniu, ale coś nie pykło i dopiero tydzień temu, we środę, ruszyliśmy w trasę na Nowym Świecie. Lubię po mieście, bo nie trzeba uważać tak bardzo na to co pod nogami, a jak się człowiek zgubi, to w sumie każdego przechodnia można zapytać o jakieś wskazówki. Nie żebym się tak znowu gubiła, ale teoretycznie.
Udało nam się zaparkować blisko bazy zawodów, co w mieście nie zawsze jest takie oczywiste.
W oczekiwaniu na start cyknęliśmy sobie "rodzinną" fotkę klubową, a potem długo szukałam sygnału gps-a.
Sprawnie udało mi się wyminąć długa kolejkę do startu i na hasło: kto jest z zuchwałych? szybko stanęłam w blokach startowych. A potem pomknęłam.
Trasa nawigacyjnie łatwa, ale gdzieniegdzie pojawiały się schody. Jak były w dół, to spoko, ale pod górę - istna mordęga. Bieganie typowo miejskie, w sumie nic się nie działo, nie ma o czym opowiadać. Veni vidi non vici (jak zawsze). Ale przyjemność wcale nie mniejsza niż bieganie po lesie, gubienie się i odnajdywanie i takie tam. Tylko w inny sposób.
Nie szło mi za szybko (choć się naprawdę starałam), więc Tomek ze swoją dłuższą trasą uwinął się szybciej i czekał na mnie na mecie.
Na mecie już nie byłam tak szybka jak na starcie:-)
Potem jeszcze długo czekaliśmy na Gosię i Grześka, którzy mieli jakieś moje zaległe nagrody z innych zawodów i chcieli je przekazać. Opłacało się czekać! Dostałam męską koszulkę w rozmiarze XL. Teraz jeszcze muszę tylko ciut przytyć i mogę się wystroić.
A tak wygląda mój przebieg. Chwilami jest trochę przekłamany, bo gps nie radzi sobie w mieście za dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz