Pobiegaliśmy w lesie, więc można było wrócić do miasta na kolejny Szybki Mózg. Tym razem biegaliśmy na Mokotowie na mapie Sielce Północ, z bazą w jednym z budynków Uniwersytetu. O dziwo, udało nam się zaparkować dość blisko, choć spodziewaliśmy się problemów.
Przed bazą zawodów.
Start był z ulicy kawałek dalej. Ponieważ byliśmy przed czasem, chwilę czekaliśmy na godzinę "zero". A potem powstał dylemat - odbijać się w punkcie wydawania map, czy dopiero przy lampionie startowym? Ja na wszelki wypadek postanowiłam pipnąć w obu miejscach. Odbiłam się pierwszym pipnięciem i pooooleeeciałam....
Pierwszy krok na trasie.
No dobra - nigdzie nie poleciałam. Między mapą a lampionem startowym trafiła mnie rwa kulszowa, prawa noga mi odpadła i zaczęłam mieć wątpliwości, czy od razu zawrócić, czy próbować walczyć. Ponieważ ja waleczna kobita jestem (czasami), więc zaczęłam udawać, że nic, ale to nic mnie nie boli i powoli zmierzałam do PK 1.
Z każdym kolejnym punktem było jednak coraz gorzej i tylko patrzyłam jak cała konkurencja startująca po mnie, śmiga zostawiając mnie z tyłu. Powoli wypracowałam sobie mało bolesny sposób poruszania się - krok dostawny. Może głupio to wyglądało, ale spokojnie udało mi się przebyć całą trasę. Dobrze, że nawigacyjnie było łatwo, bez żadnych pułapek, więc przynajmniej umysłowo nie musiałam się wysilać. Tradycyjnie Tomek czekał na mecie i bezskutecznie dopingował mnie do biegu. Ale jak się nie da, to się nie da.
Na mecie już tylko na jednej nodze
Oboje już po biegu.
Tak mi się trochę zmarnował ten Szybki Mózg, a tu na kolejny etap trzeba będzie poczekać aż do września. Teraz to już tylko będzie chyba bieganie po lasach. Tylko jak biegać, kiedy boli?
Taka łatwa traska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz