niedziela, 12 lutego 2017

2/3 z 3/4 Maratonu


Po raz drugi maraton w TZ-tach. Poprzednio to był spontan i gubiliśmy się w spontanicznie dobranej ekipie świeżynków TZ. Tym razem bardziej planowo z samą Panią Prezes, która ostatnio zabłysła wygraną w zawodach PP po .. dojeździe 150 km rowerem na te zawody! Czyli z jakimiś tam szansami na powalczenie (choć jak wiadomo w TZ i PP to czołowa dziesiątka przechodzi bezbłędnie trasę na mapie, której nie ma…).
Sam maraton w wersji „soft” tylko 3 etapy zamiast tradycyjnych 4. Więc co to za „maraton”?
Na zawody jechaliśmy z „duszą na ramieniu”, bo do tej pory autorzy tras zapowiedzeni w komunikacie miewali na tyle dziwaczne pomysły, że nawet ta 10-tka liderów PP wymiękała…
Etap pierwszy. Koty. Siedzą i machają ogonkami. Pierwszy rzut oka – wydaje się, że trzeba będzie latać nie wiadomo po co w koło. Coś się udało dopasować i koty z prawej strony kółka zaczęły znikać. Nie jest źle. Nawet moje niewprawne oko coś tam w stanie jest dopasować. Idziemy na pierwszy PK- jest. Zresztą jak to zimą - ścieżka wydeptana w śniegu. Kolejny PK z drugiej strony dziury już na kocie do dopasowania. Z naprzeciwka biegiem mija nas ekipa Orientopu. Strony im się pomyliły? I czemu biegiem. W międzyczasie odkrywamy o co chodzi – kolejne koty trafiają na swoje miejsca i wiemy, że jeden PK jest kilkadziesiąt metrów bliżej. Właściwie to mamy już wszystkie koty dopasowane, nawet z tym który nie łączy się z innymi – nanosimy je na schemat i klaruje się kolejność zaliczania punktów. Właściwie do ostatnich wycinków robi się etap bez historii. Czasami pojawia się biegający tu i tam Orientop albo ekipa krakowska, która co chwila pojawia się z dziwnej strony i znika biegnąc w jeszcze dziwniejszym kierunku, jakiś większy tramwaj na wydmach się przetacza. Punkty stoją. Stowarzyszy jak na lekarstwo – pewno nie chciało się autorowi stawiać, bo gdyby postawił, mógłby kilka zagwozdek zrobić. Zabawa zaczyna się dopiero przy ostatnich kotkach. PK 20 – jest lampion, ale części dróg z mapy brakuje, albo inaczej przebiegają. Ale miejsce w terenie, to co na mapie. Lekki tłum błąkających się bezradnie, ale bierzemy, bo pewnie autor chciał dobrze, a że drogę zajumali…  Potem z rozpędu zajumali PK 21. Kradzieje;-) I dalej decydujące ostatnie 2 PK.  Z kalkowania wyszło nam, że PK 1 i PK 16 są obok siebie. Idziemy gdzieś w kierunku tych miejsc. Jest pas młodników, ale coś droga chyba nie ta. Słyszymy jakieś „głosy” tak jakby z lewej – więc idziemy w lewo. Cos tam niby się zgadza, ale nie do końca. Znajdujemy niespodziewany koniec wydmy. Znaczy źle. Znowu jakieś głosy z drugiej strony. Chyba coraz gorzej z nami, skoro głosy słyszymy, ale idziemy w tym kierunku. O, jest kolejna wydma! Chyba ta właściwa. Jest lampion i się zgadza. I drugi brakujący! Do mety podbiegamy „ścigając” się z Orientopem. Oni wyszli znacząco przed nami, więc nie jest źle! Meta w kilkunastu chudych minutach. Wkrótce pojawiali się inni – i wszyscy w chudych minutach! Niby prosty etap, od startu było wiadomo gdzie iść i jak  dotrzeć na metę, ale sprawił troszkę problemów i fajnie!
Na ognisku próbuję upiec kiełbaskę. Wychodzi bardziej wędzenie i o mało nie tracę posiłku, gdy zdesperowany Pączek dorzuca stertę mokrych gałęzi do ognia próbując go zadusić. Gdy chcę już zrezygnować z „wędzenia” (oczy łzawią i te sprawy) coś się rozpala – wtykam szybko kiełbasę w ogień gdzie szybko skórka strzela i zjadam ją zanim znowu Pączek zacznie mnie zadymiać.

Etap nr 2. Opis skomplikowany i wygląda groźnie. Ale cóż, trzeba iść. Pierwszy PK zawsze najtrudniejszy, ale o dziwo udaje się szybko dopasować drugi element układanki.  W pobliżu przemyka Kuba z TU w oddali majaczy Moja Druga Połowa. Wyraźnie idziemy tą samą trasą. Na drugim PK doganiamy Sławka i Wojtka z TU, którzy się rozdzielili i wyraźnie pogubili. Dopasowujemy kolejny fragment… każe nam bezsensownie wracać po śladach. I tu spotykamy Krakowiaków – coś nas prześladują na tej imprezie! Kilka PK dalej znowu spotykamy Wojtka i Sławka. Wyraźnie zagubionych. Pokazujemy im gdzie są. Rzeczywiście mają tę samą trasę tylko mapę o wiele pełniejszą niż TZ. Trochę to psuje zabawę. Element składający się z fragmentów drożni do dopasowania – raczej banalny. Przechodzimy do drugiej części etapu – coś w rodzaju LOP-ki i fragmenty do dopasowania we wskazanych miejscach. Tak 10-tka powiększona do piątki. Pierwszy punkt – pierwszy wybór. Właściwie pasuje tylko jeden wycinek. Do drugiego wycinka na azymut pomijając LOP-kę. I tu konsternacja – jakby nic nie pasowało. W terenie masa dziur w ziemi, a nic takiego na mapie nie ma. Okazało się, że dopiero idąc granica kultur (LOP-ką) widać dwie dziury zaznaczone na mapie. Tych, co dodatkowo znaleźliśmy, ani śladu na tej mapie. Zresztą powiększanie skali mapy przez proste „resize” wprowadza sporo niedokładności i można by się czepiać dokładności rozstawienia lampionów. Ale, że znowu zabrakło stowarzyszy, to zakładaliśmy dobre intencje autora.
Ta skala dała się we znaki przy PK 18 i 20. Na mapie zabrakło części tego co było w terenie i 18-stkę z pewną doza niepewności wpisywaliśmy. Ale na 20-tce okazało się, że wszystko OK. Właściwie wyszedł etap dość banalny, tak na poziomie niezbyt trudnego TU.

Na mecie Czekała już Moja Druga Połowa. Barbara w ramach wyrabiania norm poszła do bazy piechotą, a my zaczekaliśmy na Darka z jego autem.
W bazie Żona szybko zeszła, a my próbowaliśmy doprosić się o etap krajoznawczy. Bezskutecznie. Zaginęły. Jakoś wszystko dziwnie ginie w tym Skaryszewie!
Wkrótce zaczęły pojawiać się wyniki. W pierwszym etapie czynnikiem decydującym był czas. Nikt nie przeszedł „na czysto”. Gdybyśmy w drodze na PK 1/16 posłużyli się kompasem, byśmy wygrali. A tak - trzecie miejsce (co tu marudzić, wyrównałem swój rekord etapu PP z poprzedniego maratonu, gdzie miałem 3-cie miejsce na 3-cim etapie!). Niedługo pojawiły się wyniki etapu 2 – zgodnie z przewidywaniami większość przeszła „na czysto”. Wszystko miał rozstrzygnąć etap nocny, a wiadomo autor jest znany z zawiłych etapów…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz