poniedziałek, 27 lutego 2017

Skrótem, ale naokoło

Na drugi etap Czołóweczek zapisało się dziwnie mało osób. Jeszcze to zamieszanie z terminem – prawie w przeddzień imprezy okazało się, że chochlik zmienił datę w zapisach z niedzieli na sobotę. W sobotę na FalInO udało mi się uratować Przemka, który chciał jechać od razu do Mińska;-)
Na niedzielę aura zaserwowała nam deszcz. Przyjechałem znacząco przed 18 do bazy, a już widziałem ludzi z mapami. Spóźniłem się czy co? Uff, to tylko oni wcześniej ruszyli. A ogólnie w bazie całkiem spory tłum – chyba wizualnie więcej osób niż na pierwszym etapie. Wszyscy czekają w kolejce, jakby spieszyło im się by moknąć w lesie. Ja ustawiłem się spokojnie na końcu ogonka.
Jako, że ominęła mnie odprawa, czekając wypytałam organizatora – 16 PK scorelauf, nieprzekraczalny limit 120 minut (kilka razy podkreślany z dziwnym uśmiechem), a taka teoretyczna długość trasy to z 10 km. Teoretycznie 10 km to niewiele więcej niż godzina więc powinno się udać w dwie godziny wrócić. Tak wtedy myślałem. Przyszła moja kolej (ostatni biegacz) i ruszyłem na trasę. Rzut oka na mapę – punkty trochę dalej, ale dam rade. Przy pierwszym lampionie dogoniłem poprzedników. Dołek, a w nim woda i gałęzie oraz oczywiście lampion. Coś podejrzanie mokrawo ten las wyglądał!
Chciałem gdzieś skracać ale widząc stojącą wodę, pobiegłem ścieżką klucząc miedzy kałużami (o ile się dawało). Na kolejnym PK kolejka czekająca do perforatora. Przy kolejnym znowu jakaś ekipa czesząca teren (znaczy nieźle mi idzie skoro co chwila kogoś dopędzam). Teraz PK położony przy znanych mi bagienkach. A gdyby pobiec tak wydmą? Tam nie powinno być wody, choć minimalnie naokoło. Lecę wydmą.  Teraz trzeba odbić w lewo, więc odbijam, bez kompasu. I zaczęło się. Z gęstwiny patrzą na mnie z zainteresowaniem liczne oczy (rogacizny i nierogacizny), po prawej wzniesienie, po lewej teren podmokły – tak miało być. Ale nagle trafiam na jakąś porządną drogę gruntową. Nie ma prawa jej tu być! Nie jest to żadna nowa droga związana z pobliskimi pracami leśnymi, tylko wyraźna porządnie utwardzona droga. Staję i oglądam mapę. Nie ma takiej drogi na mapie w tym rejonie! Co jest??? Gdzieś migają jakieś czołówki, ale w abstrakcyjnym kierunku. Miotam się. Coś się nie zgadza!. Postanawiam dotrzeć do asfaltu na wschodzie – od niego także można namierzyć się na PK. Biegnę jakąś drogą, ale tak bardziej na północ niż na wschód, bo teren jest mało zachęcający do przedzierania się na azymut. Wreszcie dobiegam do cywilizacji - w oddali asfalt, ale wcześniej stadion. Dobra wiem gdzie jestem. Mogę skrócić drogę nie dobiegając do asfaltu. Jest droga z mapy… ale szybko kończy się na zaoranym polu. Dam radę! Mam szukać PK za ostatnim zabudowaniem. Jest jakaś ruinka, za nią już ciemno. Azymut i w krzaki. Mokro i gęsto. Mokro w butach, a dołku z PK nie ma. Nie ma wzniesienia, na którym miał być ten dołek. Coś nie tak! Nagle coś błyska w krzakach - jest jeszcze jedno zabudowanie! Dobiegam do asfaltu, znajduję tablicę z końcem terenu zabudowanego i w las. No miał być las, a jest śmietnisko - jakiś zburzony budynek. Ale jest za nim górka, czyli się zgadza. Jest i dołek bez lampionu! Ale się nie poddaję i kilka dołków dalej jest lampion. Uff! Jak później sprawdziłem na GPS-ie na tym PK straciłem ponad 20 minut, a sam lampion był w innym dołku niż być powinien (miał być w tym pierwszym, co znalazłem). A cały myk polegał na tym, że jak skręciłem na wydmie w lewo, skręciłem za bardzo i zatoczyłem kółko – trafiłem w zupełnie inne miejsce niż powinienem!
Nie poddaję się, może kolejne PK pójdą lepiej. Biegnę w kierunku mostku i najstarszej sosny – pomijam chwilowo PK 4 w jakiś strasznych krzakach – boję się że nie starczy czasu, to go odpuszczę jakby co albo wezmę w drodze powrotnej.
Na górce spotykam jakaś dziewczynę co przeszła obok lampionu i go nie dostrzegła.  Teraz skraj lasu. Łąki zalane, las częściowo także – znowu mokro w bucie. Długi przebieg do PK 14 i 13. W okolicach czternastki widzę w lesie latarki, ale jakoś za wcześnie. Nagle orientuję się, że zginęła jakaś poprzeczna droga z mapy i przebiegłem punkt. Wracam. Jest mało wyraźna droga  - wpadam w las. Jest dół – znowu jakiś taki bez lampionu. Krążę. Jest. Ale jakiś dziwny ten lampion - ma nie ten numerek. Może numer na mapie nieaktualny? Dziurkuję kartę ale… ten dół jest coś zbyt blisko drogi. Sprawdzam czy nie ma następnego. Jest z takim „utopionym” lampionem, ale tym właściwym. Przebijam. Kolejne 8 minut w plecy. W drodze z PK 12 na PK 8 wpadam w wodę. Buty przemoczone dokumentnie. Przy PK 8 dobiegam do skrzyżowania, azymut i w las. Nie ma dołka, wracam. Próbuję inaczej - do przodu i w lewo dokładnie odmierzam odległości – nie ma dołka! Ale zaczyna się gęstwina – szukam dalej. Wreszcie jest, ale mapa się tu wyraźnie nie zgadza co do odległości!
Patrzę na zegarek - jestem około 75 minut na trasie, powinienem zdążyć – teraz prosta droga i długi przebieg. Do PK 10 dobiegam szybciej niż myślałem. Zostaje mi jeszcze prawie 30 minut limitu. Na azymut do PK 6. Coś nie trafiam. Chwilę się miotam, nim znajduję co trzeba. Jeszcze 23 minuty i ostatnie 2 PK. PK 5 szybko znajduję. Zostaje 18 minut. Niedużo - lecę jednak na ostatni PK 4 w krzakach. Daje sobie 8 minut na znalezienie i 10 minut na powrót na metę. W 4 minuty dobiegam w okolice punktu i wpadam w krzaki. Dobrze, że lampion świeci się z daleka, bo stoi dalej niż na mapie. Wychodzę z krzaków godzina 20:06 - czyli mam ok 12 minut do limitu. Droga prosta i znana – biegnę ile mogę - aż do zadyszki. Spokojnie zdążam przed limitem – znaczy treningi biegowe nie poszły na marne.
Zamiast 10 km GPS wskazał 14,77 km. Na „stowarzyszoną” czternastkę podobno nabrali się i inni. Gdyby nie ten „wielbłąd” byłoby o wiele lepiej (powiedzmy przyzwoicie) , a tak pewnie spadnę znacząco w generalce:-(

1 komentarz: