sobota, 4 lutego 2017

Nie wierz nigdy… kompasowi


Po raz pierwszy w tej edycji wybrałem się na WesolInO, na rundę drugą. Pierwsza runda z czymś tam kolidowała. W Informacjach doczytałem, że start ma być od 9:30. Z Panią Prezes umówiłem się, że ją zgarnę z pociągu (bo ostatnio trenujemy bieganie synchroniczne – tak w ramach przygotowań do 50-tek), a chciała wystartować jak najwcześniej. W sekretariacie jeszcze pustki. Podobno punkty stoją już od wczoraj, ale Igor musi przyjść po mapy i dopiero wtedy zacznie stratować. Po drugiej stronie drogi.
Czas płynie, ludzie przybywają, a Igora nie ma. Wkrótce tłum już całkiem spory i pojawia się Igor. Ma jeszcze rozstawić trasy dla dzieci. Ponoć ma mu to zająć 5 minut. Dajemy mu ze dwadzieścia i idziemy na start. Start jest lokalizacyjnie wspólny dla BnO i WBG. Tłumek biegaczy na orientację rozgląda się niespokojnie bo startującego z mapami ani widu, ani słychu. Zaczynamy marznąć. W grupkach podskakujemy lub podbiegamy. Wreszcie pojawia się Igor (godzina 10:30). Coś niezrozumiałego mówi przez system nagłaśniający. Chyba chodzi o start WGB. Słychać odliczanie i biegnie pierwsze grupa biegaczy górskich. Trochę się rozluźnia. Wreszcie jest organizator z mapami i z zegarkiem. Barbara wpycha się pierwsza do kolejki. Coś tam podglądamy, że mapy dla kategorii „C” są bez drożni. Fajnie! Barbara biegnie, ja kilka minut później. Dostaję mapę - pierwszy PK na najwyższej wydmie, po trasie WGB. Akurat przed chwilą wystartowała kolejna grupa biegaczy górskich. Pokażę im, że BnO jest lepsze od jakiś tam biegów górskich i pod górę wyprzedzam co najmniej większość peletonu. Nie dogoniłem czołówki, bo mam PK po lewej. Całkiem fajnie biega się po warstwicach;-). PK 2 łatwizna. PK 3 – na azymut – wybiegam drogą i mam dalej lecieć prosto. Lecę. Omijam jakieś krzale i patrzę na kompas czy dobry kierunek. Powinny być doły. Jest jeden, drugi… i koniec. Powinno być ich znacznie więcej!! Coś nie tak. Cofam się i krążę. Wyraźnie coś mnie zniosło w lewo. Ale znajduję dołki i lampion. Kolejny PK na północ. Trafiam choć jakoś niedokładnie. Co się dzieje? Piątka prawie w zasięgu wzroku więc trafiam bez patrzenia na kompas. Zanim zaparują okulary ustawiam azymut na PK 6 i lecę. Jest coś wyżej po prawej jak być powinno, ale dalej przestaje się zgadzać. Coś nie tak. Może za bardzo w lewo pobiegłem jak przy trójce? Szukam po prawej, ale to nie to. Próbuję się zlokalizować, ale nic nie pasuje. W akcie desperacji postanawiam wrócić do piątki. Jakoś mi się kierunki świata nie zgadzają z tym co kompas pokazuje. Udaje mi się znaleźć ponownie piątkę. Jeszcze raz ustawiam kompas. Pokazuje teraz inny kierunek. Biegnę. W odpowiedniej odległości mam obniżenie jak trzeba. Jest słupek ZPK, ale lampionu mojego nie ma . Z lewej nadbiega jakaś konkurencja i także szuka szóstki. Niby teren się zgadza ale coś za dużo dołków w okolicy. Jeszcze chwilę kręcę się w koło, ale lampionu nie ma. Jak tak dalej pójdzie to pobiję jakiś rekord długości przebywania na trasie!  W akcie desperacji postanawiam wejść na wydmę i znaleźć kolejny PK 7. Jest wydma, ale coś wyższa. Przypomina  to bardziej okolice ósemki. Ale mnie zniosło!!! Widzę wielu konkurentów biegnących w przeciwną stronę – znaczy jestem na terenie zawodów. Dobra - jest ósemka, potem znajduję siódemkę i szóstkę. Na wszelki wypadek nie patrzę na kompas i jest dobrze. Teraz w tył zwrot i lecę do dziewiątki. Zbiegam ciut wcześniej z grzbietu. Jest poprzeczny rów, jest dół, a dziewiątki nie ma. Okulary parują. Czyżby źle postawiony PK? Dopiero po chwili dostrzegam że szukać powinienem dołka na zboczu a nie w najniższym miejscu. Dziesiątka znana więc docieram na oko. W 11 znowu nie trafiam, ale jest rzeźba więc docieram gdzie trzeba. Powrót na 9-tkę i 13 na azymut. Ktoś biegnie po mojej lewej i dobrze, że lampion widoczny, bo mnie znosi na prawo. Czternastka ma być za zabudowaniami. Są zabudowania, coś jakoś inaczej niż na mapie.  Nawet jest górka po prawej… ale bez lampionu. Coś nie tak. W oddali widzę kopczyk, sprawdzam- obok piętnastka, więc znowu coś mnie zniosło w prawo! Nic wracam się na 14-tkę. Może mi mety jeszcze nie zwinęli, bo biegam już nie wiem ile! Szesnastka to na pamięć, choć już w nogach kilometry czuję. Wreszcie meta. Jednak czekali na spóźnialskich!

W bazie spotykam Pawła, potem dobiega Andrzej. Każdy miał jakieś wpadki nawigacyjne. Tak z ciekawości porównujemy kompasy: mój i „taki sam” model , nówka sztuka Pawła. I wszystko jasne. Już wiem czemu ostatnie bieganie mi nie wychodziło!
I jak tu wierzyć kompasom?
PS. Pocieszam się, że mam dobry przelicznik opłaty za kilometr, bo coś ponad 10 km wyszło! W zawodach UNTS jest znacznie drożej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz