Na mnie padło dostawienie lampionu z nr 400. Dostałem e-mailem fragment mapy z dołkiem, gdzie lampion zawiesić. U mnie w Zielonce, po godzinie 16-tej zrobiło się dziwnie ciemno, a z nieba zaczęło najpierw kapać, a chwilami nawet pojawił się grad. No dobra, nie tylko kapało, ale lało jak z cebra. I wiało, jakby chciało mi dach zerwać. Najpierw planowałem iść „na lekko” bez bluzy, potem przymierzyłem cienkiego softshella, a gdy otworzyłem drzwi na balkon szybko wbiłem się w softshella grubszego.

Jadąc do Wesołej wyjechałem ze strefy deszczu. Wkrótce przywitały mnie suche ulice. Szybko dojechałem i poszedłem w las powiesić lampion. Gdy wracałem do auta już kropiło.W zimowych butach biegowych coś zaczęła mi jeździć wkładka. Jako, że miałem czas, wstąpiłem do Biedronki w poszukiwaniu kleju. Niestety taki luksus w sklepie nie był dostępny, ale że w młodości oglądałem przygody MacGyvera wiedziałem co robić - nabyłem najtańszą gumę do żucia – ona zawsze w filmie się sprawdzała! Chwila żucia i próba generalna. Wygląda, że wkładka się ustabilizowała!
W tym czasie opady doszły do Wesołej. Siedziałem sobie w autku czekając na Barbarę z mapami i resztę zapisanych. Wkrótce deszcz zaczął przechodzić, a z lasu wyjechała na rowerze jakaś zabłocona postać. Oczywiście pani Prezes w ramach „treningu przed treningiem” przyjechała rowerkiem;-) Ta to ma zdrowie – musiała jechać w czasie tego największego deszczu!
Wkrótce okazało się, że Chrumkający (jak zwykle) wystraszyli się deszczu i dali znać o rezygnacji. Ale pojawił się nowy uczestnik naszych ZPK-ów – Krzysztof. Dostał mapę i poszedł w las. Wkrótce dołączył niezawodny Mariusz (tym razem na biegowo) i mogliśmy i my lecieć w las.
Postanowiliśmy biegać lajtowo i prawoskrętnie. PK 70 znany. Potem niespodziewanie postanowiliśmy zaliczyć PK 400. Przy PK 76 się pogubiliśmy – pobiegliśmy za daleko..
Przy PK 97 widzieliśmy jakieś światełko – jak się okazuje z analizy tracków, to Mariusz tam buszował, który wybrała wariant lewoskrętny. O dziwo, udało się sprawnie znaleźć PK 86 – on zawsze był ciężko znajdowlany. Ale daliśmy ciała przy PK 84 – niby zaraz obok PK 85, ale kompasy wyprowadziły nas na manowce, czyli w grupę innych dołków. Jak nic ilość dołków i rozmieszczenie zgadzało się z okolicą gdzie powinien być słupek. Już nawet podejrzewaliśmy, że ktoś sobie słupek przywłaszczył. Na wszelki wypadek wróciliśmy do PK 85 i jeszcze raz , ale tym razem marszem poszliśmy wg wskazań kompasu. Tym razem kompas wskazywał „bardziej w prawo” i okazało się, iż słupek stoi!
Końcówka to już formalność, choć dojście do PK 71 utrudniały odcięte gałęzie, a z daleka obserwowały nas jakieś oczy błyszczące w ciemności.
Suma summarum z nominalnych 6,8 km zrobiło się ponad 9. Jednak mapy niepełne dają duże naddatki, bo człowiek wybiera warianty bezpieczniejsze, a na dodatek zawsze się gdzieś zaplącze.
Na mecie było jeszcze auto Mariusza – znaczy zaplątał się bardziej niż my;-) Barbara wsiadła na rower zaliczyć tym razem „trening po treningu”, a ja do auta (wiek ma swoje przywileje) udać się na zasłużony wypoczynek. Do następnego ZPK-a ;-)
To jawna prowokacja :)
OdpowiedzUsuńChrumkanie i moknięcie to niekompatybilne czynności, poza tym na pewno jest jakieś prawo Murphy'ego, które mówi, że jeśli byśmy się nie rozmyślili, to wszyscy by zmokli w ulewie stulecia!
No i pasztet, który powstał w zaoszczędzonym czasie jest naprawdę smaczny.
Przeciez T. to znany prowokator ;)
OdpowiedzUsuńPasztet z dzika? ;p
Jak nic oczekujemy pasztetu na kolejnym ZPKu;-)
OdpowiedzUsuńmoim zdaniem pasztet idealnie komponuje się z Zupą ;)
OdpowiedzUsuń