Drugie trino okazało się nie do przejścia, bo składało się z fragmentów mapy, które za nic nie chciały się ze sobą połączyć. Jak się potem dowiedzieliśmy od autora, brakowało nam jeszcze jednej kartki z opisem, czy schematem przejścia, czy co tam miało być. Ponieważ i tak czas nas trochę gonił, odpuściliśmy, wsiedli w samochód i pojechali do Starogardu, bo tam miała być baza zawodów.
W bazie, oprócz nas, jedynymi dorosłymi osobami byli organizatorzy oraz opiekunowie młodzieży. Trochę głupio czuliśmy się jako uczestnicy. Tomek to miał jeszcze wymówkę, że idzie dla zabicia czasu przed rogainingiem, ale my z Darkiem to już zupełnie wyszliśmy na oszołomów. Ale nic to. O jedenastej ruszył pierwszy etap. Co prawda całej naszej trójce przydzielono tę samą minutę startową, ale postanowiliśmy trochę porywalizować i Tomek (jako bardziej zaawansowany) poszedł sam, a my z Darkiem razem. Etap okazał się takim dłuższym i bardziej rozwlekłym trino z dopasowywaniem zdjęć i kilkoma tradycyjnymi wycinkami z lampionami. Od razu pomyśleliśmy, że dla nas starych trinowców to pryszcz, pestka, bułka z masłem, kaszka z mlekiem i małe piwo. No to trochę się zdziwiliśmy. Do dopasowania w jednym miejscu było zdjęcie archiwalne oraz współczesne. Nie było jednak powiedziane, czy kółeczko na mapie oznacza położenie obiektu, czy miejsce, z którego zrobiono zdjęcie. Założyliśmy pierwszy wariant. Już na pierwszym punkcie spędziliśmy masę czasu, bo znalezienie dwóch pasujących fotek wcale nie było takie proste. Widzieliśmy, że Tomek wcale nie dopasowuje szybciej od nas. Najwięcej wątpliwości mieliśmy na rynku, bo punkty były na każdym rogu i dodatkowo w samym środku, więc siłą rzeczy na niektórych zdjęciach łapały się po dwa, trzy obiekty. I bądź tu mądry i dopasuj. Do tego wiadomo - gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania i wypracowanie wspólnej odpowiedzi też wymagało czasu. W końcu dotarliśmy do wycinków z klasyczną mapą. Tutaj zdecydowanie Darek był ode mnie szybszy w dopasowywaniu, bo zanim ja dopasowałam mapę do terenu, to on już wskazywał gdzie wisi lampion. Na ostatnim punkcie nie daliśmy się nabrać na stowarzysza, mimo że przed nami kilka zespołów go brało na naszych oczach. Ja tam swoje wiedziałam, że jak koniec skarpy, to koniec, a nie środek. Na mecie okazało się, że Tomka jeszcze nie ma. Nawet jeśli nie byliśmy dokładniejsi od niego, to przynajmniej na pewno szybsi.
Drugi etap był leśny, taki jak ustawa przewiduje. Mapę dostaliśmy już pociętą i szkoda, że nie posklejaną, bo okazało się, że ani ja, ani Darek nie mamy taśmy klejącej. Mieliśmy klej - mniej wygodnie, ale dało radę. Chwilkę nam zeszło z tym składaniem, bo mapa była zubożona i na przykład ścieżka urywała się wpół kroku, czy góra gwałtownie zanikała. Tak trochę abstrakcyjnie, ale daliśmy radę połączyć co trzeba. Wydawało nam się, że teraz to tylko wystarczy pójść i zebrać co trzeba. I znowu się pomyliliśmy. Problemy zaczęły się już na pierwszym PK. Na mapie mieliśmy narysowaną jedną skarpę, w terenie były ze trzy, z azymutu i odległości nic nam nie wychodziło. W końcu po pół godzinie miotania się w krzaczorach wzięliśmy pierwszy napotkany lampion noszący znamiona prawdopodobieństwa bycia chociaż stowarzyszem. Dwójkę jakoś ogarnęliśmy, ale przy szóstce znowu mieliśmy problemy. Podobnie jak przy PK 1 nałaziliśmy się jak głupi i w końcu wzięli co popadło. Trochę zrobiło nam się głupio, bo w końcu trasa na poziomie TM, a my stare byki nie możemy sobie poradzić. Mieliśmy wrażenie, że u nas teemy chodzą na łatwiejszych mapach, a na takich jak te, to raczej TU. Ale co kraj to obyczaj.
Piątkę, trójkę i czwórkę znaleźliśmy już bez większych problemów, a tuż przed jedenastką spotkaliśmy Tomka. Porównaliśmy nasze karty startowe i ucieszyliśmy się, że jedynkę i dwójkę mamy takie same.

Na metę dotarliśmy już w ciężkich minutach, z czego w ogóle podczas marszu nie zdawaliśmy sobie sprawy. Jakoś strasznie szybko nam ten czas zleciał. Tym sposobem startując w kategorii TM zajęliśmy jakieś odległe miejsce. Za to etap pierwszy jako jedyni przeszliśmy na zero i to będziemy podkreślać, bo etap pierwszy jest ważniejszy. Bo pierwszy. Drugi to tylko drugi.
Z mety do bazy mieliśmy kawał drogi, ale organizatorzy pozwolili nam wracać samodzielnie, w odróżnieniu od młodzieży, która musiała czekać na opiekuna. Może na etapie nie okazaliśmy się mądrzejszymi, ale za to przynajmniej byliśmy starsi i samodzielni:-) W bazie byliśmy pierwsi i w spokoju (oraz ciepłej wodzie) mogliśmy się moczyć do woli bez kolejki przytupującej za drzwiami łazienki jak to na ogół bywa. A potem, już w pozycji horyzontalnej czekaliśmy na obiad.
c. d. n.
A wypadek, którego byliśmy przyczynkiem, to gdzie ...
OdpowiedzUsuńDaro Zagubiony
Zaginął w czeluściach pamięci. Napisz tutaj jak to było.
OdpowiedzUsuń