poniedziałek, 18 września 2017

Na szybko do Łodzi

Od czasu do czasu zdarza mi się odwiedzić zawody BnO w jakimś innym regionie. Łódź jest na tyle blisko, że już chyba dwa, czy trzy razy zawędrowałem na Łódź Park Tour. Jakiś miesiąc temu padło hasło na grupie Stowarzyszy  – a może pojedziemy do Łodzi? Czemu nie!  Zaczęliśmy szukać tanich biletów (kiedyś udało nam się za złotówkę, czy jakoś tak kupić), ale okazało się, że wyprawa taka kosztuje znacznie powyżej 20 zł od osoby. Szybka kalkulacji i wyszło, że autem przy 3 osobach wyjdzie tyle samo, o ile nie taniej, a wiadomo wygodniej. W sumie zapisała się nas trójka (czwartkowy wyjazd ok. godziny 14 nie wszystkim pasuje).
Mi dodatkowo na czwartek rano wypadła współorganizacja BnO dla ekipy managerów z Decathlonu. Budowa trasy, obsługa i te sprawy. Na szczęście było to robione dla zupełnych „amatorów”, by pokazać im czym różni się bieg na orientacje od normalnego biegu. A my dobrze wiemy czym to się różni – na początku to szukamy głównie punktów i to znacznie dłużej niż przebiegamy pomiędzy nimi. Co niektórym (czytaj - autorowi) to szukanie PK wchodzi w nawyk i pomimo pewnego doświadczenia „uwielbiam” miotać się bezładnie w poszukiwaniu oczywistego lampionu;-)
W każdym razie poranna impreza się udała, wszyscy wrócili (no, niekoniecznie w planowanym czasie) i wyraźnie mieli o czym dyskutować (znaczy przy którym PK najfajniej się zgubić).
Na szybko przepakowałem auto i wyruszyłem po resztę łódzkiej ekipy. Jadąc dostałem SMS-a, że Ania wypadła – zbiła okulary (i to już te zapasowe), nie da rady ich naprawić, a bez nich nie dość, że nie dojrzy mapy, to rozbije się na pierwszym płocie czy murze. Pojechaliśmy więc tylko we dwójkę z Barbarą.
Udało się wyjechać przed popołudniowymi korkami i mieliśmy ok. godziny na zrobienie brakującego nam do kompletu TRInO po Łodzi. TRInO dość długie, ale punkty pogrupowane w skupiska i dzięki temu udało się je zaliczyć wariantem zmotoryzowano-pieszym. Najfajniejszym punktem był niewątpliwie cmentarz żydowski – drugi co do wielkości w Europie! Robi wrażenie!
Potem biegusiem na start. Baza pod gołym niebem (znaczy namiotem), a tu z góry coś zaczyna kropić. I wiać. Robi się coraz chłodniej. Niby zgodnie z prognozą pogody, ale to zawsze nieprzyjemnie biegać po zmroku w deszczu i na ziemnie.
Barbara pobiegła pierwsza. Ja pod koniec profesjonalistów. Jak patrzyłem na listę startową, byłem stanowczo najstarszym profesjonalistą. Na tyle odstawałem wiekowo od innych, że dziewczyna na starcie dwa razy pytała, czy na pewno startuję na tej trasie. Wystartowałem. Pierwsze PK łatwe do znalezienia. A na Łódź park Tour nie jest z tym łatwo. W odróżnieniu od sprintów UNTS tu dystanse są krótkie, ale jest bardzo dużo punktów. Często blisko, ale trzeba dobrze i szybko czytać mapę, bo lampiony bywają sprytnie „pochowane”, a liczne płoty utrudniają nieraz przebiegi. Często samo dojście na mapie gdzie jest następny PK zajmuje więcej czasu niż sam dobieg na miejsce.
Przy PK 3 dognał mnie jakiś szybkobiegacz startujący za mną (znaczy wcale tak szybko mapy nie czytam, jak myślałem). Wyraźnie na mojej trasie więc lecę za nim na kolejne 2 punkty. Potem on pognał w siną dal, a ja poleciałem szukać PK 6. Teraz wiem, że dłuższa drogą. I oczywiście przebiegłem bramę o której myślałem, wbiegłem następną i straciłem kontakt z rzeczywistością. Długo błąkałem się zanim znalazłem lampion (jak mówi wydruk tak ze 3 minuty zamiast jednej).
Po PK 7 był długi przebieg. Bezpiecznie ulicą. Próba skrętu za blisko. Ale udało się, choć znowu problemy ze znalezieniem lampionu. Teraz błądzenie wśród domków Księżego Młyna, w ciemnościach, po nierównych kocich łbach i oczywiście wśród licznych zakamarków. Do tego lampiony tak sprytnie ukryte, że stojąc 3 m od niego bez zerknięcia w opis lampion nie do zobaczenia, bo schowany we wnęce czy za drzewem. Tu ścigałem się z jakimś uczestnikiem i go w końcu zostawiłem z tyłu (no cóż moja strata przy PK 6 pewnie będzie decydująca, bo naprawdę długo się tam błąkałem). Wreszcie końcówka: PK 20 w okolicach zaparkowanego auta (widziałem go przed startem), potem 22 za budynkiem, 22 ukryty sprytnie na dole schodów z fotografem próbującym mnie oślepić.
Błysk i zawodnik oślepiony;-) (zdjęcie zapożyczone z galerii zawodów)
Potem szybko do mety. Uff. Idę sczytać chipa, a tu NKL! Pominąłem PK 23 tuż obok mety (na zagięciu mapy), pewnie oślepiony błyskiem flesza. Szkoda, bo spełniłbym plan i nie byłbym ostatni (pomimo tej ewidentnej wpadki z PK 6)! A tak musze kiedyś znowu przyjechać do Łodzi i się „odegrać”!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz