sobota, 9 września 2017

BPK, BnO, deszcz i wiatr

Tyle się dzieje w orientacji, że nie nadążam sprawozdawać. Po mokrym bieganiu ww środę nastąpiło nie mniej mokre bieganie w czwartek, tym razem na BPK-ach. Przetestowana niedawno formuła biegania z aplikacją i szukania niczego w określonych miejscach bardzo się spodobała, więc zorganizowano pierwszy oficjalny "Stowarzyszony trening BPK#01". Zapisało się sporo osób, ale na start dotarło tylko dziesięć i tym co nie dotarli, ja się wcale nie dziwię - kropiło, padało, rzucało żabami, szarpało, huczało, targało i co kto chce. A do tego trasa była pioruńsko długa - prawie 6 km. I 36 PK. Przy normalnej pogodzie to nawet bym się ucieszyła, że tyle tego dobrego, ale przy zastanej...
Na start spóźniliśmy się, bo Tomkowi pomyliły się godziny, a żeby było śmieszniej, my mieliśmy mapy. Korzystając z tej okoliczności, jeszcze w samochodzie wklepałam w nasze komórki te wszystkie hasła i ściągnęłam trasę i mapę. Dzięki temu na nic nie musiałam czekać i mogłam szybko wybiec. A przynajmniej wydawało mi się, że ostro ruszę ze startu. Start pipnął i ruszyłam na PK 1.

A przynajmniej tak mi się wydawało. Znalazłam górkę, wlazłam na nią, a tu żadnego pipania - nic, zero, null. Wróciłam na start poskarżyć się, że nie działa. W trakcie dostawania dobrych rad uprzytomniłam sobie, że wcale nie byłam na PK 1, tylko na PK 30 i co mi tam miało pipać, jak nie jego kolej. Wycofałam się więc rakiem i pomaszerowałam na PK 1. Piiip odbył się jak należy.
Dwójka pipała na stoku Kopy Cwila, a potem musiałam obiec to górzysko, bo nie chciało mi się wdrapywać na szczyt. Trójkę pamiętałam z jakiś innych zawodów (marszowych), a przed piątką dogoniłam Basię, co nie było specjalnym wyczynem, bo tym razem nie biegała, tylko kroczyła majestatycznie.


Szóstkę brałyśmy już we trzy, bo dołączyła do nas Zuza, podobnie siódemkę. Na ósemkę już przyspieszyłam, bo psia pogoda, a punktów dużo i trzeba się spieszyć. Obiegnięcie osiedla nie było żadnym wyczynem nawigacyjnym, a bloki dawały trochę osłony od wiatru. Najgorsze zaczęło się po PK 12 - potok, stawy, trawy, otwarta przestrzeń, deszcz, wiatr. Gdzieś tam po drodze spotkałam Tomka i oczywiście na jego widok przyspieszyłam w nadziei przyłączenia się, ale gdzie tam - poleciał, ino śmignęło. Chciałabym choć raz w życiu pobiec sobie z nim na jakimś bno, ale jestem bez szans:-( Z takimi miernotami to on nie biega:-(
Przy PK 19 nie pipnęło. Albo nie usłyszałam w tych porywach wiatru, albo nie trafiłam. Przyjęłam wariant drugi, zaczęłam więc kombinować i po chwili już nie miałam pojęcia przy której kępce drzew się znajduję. Odpuściłam i poleciałam do dwudziestki. Pipnęło. Z dwudziestki planowałam oczywiście lecieć na 21, ale nagle coś we mnie pękło, motywacja runęła, chęci spłynęły ze strugami deszczu, a na ich miejsce pojawił się ten, no... nie będę się już wyrażała. Zrobiłam w tył zwrot, kierunek meta - marsz! No bo czy ja doszczętnie oszalałam, żeby w takich warunkach robić taką długa trasę??? Drugi dzień pod rząd??? W życiu!
Myślałam, że na mecie zastanę już Tomka i szybko pojedziemy do domu schnąć i rozgrzewać się, a na mecie zastałam pustkę. Upchnęłam się więc pod drzewo, gdzie było trochę zaciszniej i telefonicznie sprawdziłam gdzie jest mój połówek. Twierdził, że niedaleko. Po chwili na metę dotarła Ula, Zuza, Przemek i kolejne osoby, w tym Tomek. Jeszcze tylko zrobiliśmy pamiątkową fotkę i odwożąc po drodze Karolinę wróciliśmy do suchego, ciepłego, przytulnego domku.

3 komentarze:

  1. Trzynaście sztuk nas było we czwartek, nie zaniżaj frekwencji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi ktoś na starcie mówił o 10:-) Też poprawię u siebie:-)
      [Karolina]

      Usuń