wtorek, 19 września 2017

Zapiski kierownika drużyny (cz.1)

W ramach wstępu
Rok temu nie mieliśmy drużyny na DMP-ach. Bo sami je organizowaliśmy. Ale na tegoroczne drużynę mieć wypadało. Wici rozpuszczone na stowarzyszonej liście dyskusyjnej dały pierwsze zgłoszenia chętnych. Na mnie - jako posiadacza biletu bezpłatnego wstępu na imprezę - padło ogarnięcie tej drużyny. Jak zwykle najtrudniej jest z młodzieżą. Szczególnie termin zgłoszeń, który upływał jeszcze w sierpniu utrudniał kontakt z gimnazjalistami.  Niezawodna Beata i jej SKKT 101 dał nam wsparcie, choć do ostatniej chwili krystalizował się skład drużyny. W efekcie dostaliśmy dwa zespoły TM i połówkę TJ. Ale należy tu wspomnieć o Izie, która w ostatnich czasach przebojem wdarła się do InO i pomimo wieku zaliczającego ją spokojnie do TM-ów, z sukcesami zmaga się z trasami TU. W ten sposób dostaliśmy właściwie pierwszy od dłuższego czasu zespół TJ mogący walczyć o wysokie miejsca. Specyfika DMP-ów i konstrukcji drużyn przy naszych dwóch zespołach TM wymusiły  konieczność utworzenia drugiej drużyny naszego środowiska. No bo jak logicznie wytłumaczyć sytuację, gdy gimnazjaliści jadą na Drużynowe Mistrzostwa Polski, pokonują tę samą trasę co koledzy z drugiego zespołu, a w uzysku przywożą nie 5 tylko 3 lub 4 punkty do odznaki InO za etap (a są  oni na etapie intensywnego zbierania punkcików na kolejne odznaki)? Jest to bardzo zniechęcające! A wystarczyłoby pozwolić na maksymalny skład drużyn określony w regulaminie (czyli 12 zespołów, po dwa zespołu w TS/TU/TM), i do klasyfikacji drużynowej liczyć wyniki najlepszego zespołu z danej kategorii!
Grunt, że udało się utworzyć drugą drużynę, wprawdzie niepełną, ale startującą już w klasyfikacji mistrzowskiej. Udało się także uzyskać „wspomaganie” w postaci zespołu TJ z Łętowni, który dołączył do drużyny w ostatniej chwili. Zabrakło tylko zespołu TK.
Tyle w ramach przydługiego wstępu.

Piątek
Ważne, że na czas dotarliśmy na miejsce (oczywiście w podgrupach). I tu zaczęły się problemy. Na początek logistyczno-organizacyjno-noclegowe. Baza imprezy dysponowała niewielkim zapleczem noclegowym. Zbyt małym by pomieścić wszystkich uczestników. Nieszczęśliwy dla naszych perypetii z młodzieżą i dokompletowywaniem drugiej drużyny termin zgłoszeń spowodował, że zabrakło nam z 10 miejsc noclegowych w domkach. Alternatywą była możliwość noclegu w namiocie, ale po niedawnych zdarzeniach w Borach Tucholskich rodzice młodzieży postawili twardy warunek – żadnych namiotów. Udało mi się, po wielu perypetiach i odpytaniu organizatorów o możliwości noclegowe obok, dodzwonić do położonego „tuż za płotem” ośrodka „Kolejarz” i zarezerwować brakujące dwa domki. Oczywiście dopytałem się czy to Kolejarz i ul. Sosnowa. Cena ciut wyższa niż w bazie, ale akceptowalna. Gdy na miejscu znalazłem ów DW Kolejarz, okazało się, że… tam nie ma domków. Znaczy są, ale wykupione przez osoby prywatne, a sam ośrodek to jakaś ruina w stanie likwidacji. Znowu chwytam za telefon i okazuje się… że chodziło o inną lokalizację, prawie kilometr od bazy. Ten sam numer (4) tyko zamiast ulicy Sosnowej zrobiła się ulica Słoneczna (niby pierwsza litera ta sama). Z duszą na ramieniu wraz z grupą młodzieży poszedłem szukać ulicy Słonecznej i charakterystycznego „Najwyższego słupa energetycznego”. Domki się znalazły, nawet w ciut lepszym standardzie niż w bazie, ale kilometrowa odległość wykluczała integrację środowiska. Szkoda.

Sobota rano
Sobota przywitała nas deszczem. Może nie jakimś ulewnym, ale z nieba ciągle coś padało. Wiadomo, mokra trawa i po chwili będzie wszystko mokre. Zapowiadało się niefajnie, szczególnie dla etapów kajakowych, choć z drugiej strony wiadomo że oni będą mieli mokro od spodu.
Nas wywieźli w jakiś las (a konkretniej na skraj pola), gdzie musieliśmy swoje odstać czekając na minutę startową. Ja startowałem z Przemkiem na TS-ie, ale razem z nami czekały obie drużyny TJ, także te, które dojechały wcześniejszym kursem busika.  Widzieliśmy, że poprzednicy po pobraniu map kierują się w stronę lasu majaczącego na horyzoncie. Wreszcie przyszła nasza kolej. Mapa – wyglądała niegroźnie – warstwicówka i znany numer z „zagięciem mapy” skutecznie gmatwający obraz całości. Do tego „mapka ratunkowa” mocno nieświeża (początek XX wieku) w skali bliskiej 1:40000 jak się okazało  z trzema punktami do znalezienia.
Na początek niedokładnie ustawiliśmy mapę (lustro trochę myli) i zamiast  trafić na PK 1 przeszliśmy niewielki lasek „na przestrzał”. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – dzięki temu mieliśmy dobry ogląd sytuacji i wiedzieliśmy gdzie szukać PK 1-3. Po chwili trafiliśmy na idące z naprzeciwka zespoły wracające z PK 1, 2 i 3, w tym naszego drugiego TS-a. Podpowiedzieli nam, iż kopczyk na PK 2 jest wątpliwy i mało charakterystyczny i szukajcie go przy „śladach zwierząt”. Poszliśmy dalej starając się dopasowywać mapę do terenu i usiłując unikać bliższego kontaktu z pokrzywami atakującymi nas ze wszystkich stron. Spotkaliśmy lampion w okolicach spodziewanego PK 2, ale coś nam nie pasowało. W efekcie dotarliśmy do wałów na których powinien być PK 1. W międzyczasie przebieżność lasu gwałtownie spadała. Las wprawdzie nie był zbyt gęsty, ale głębokie bruzdy jak to w nowych nasadzeniach, kolczaste jeżyny i róże stanowczo hamowały nasze tempo przemieszczania się. Na PK 2 i PK 3 poszliśmy na azymut. No cóż – do tej pory sądziłem, że Lampionada (zwana po cichu Jeżynadą) była imprezą ekstremalną. Ale zacząłem rewidować swoje poglądy. Właściwie to poszycie mi je rewidowało, a konkretne (krwawe) ślady tej rewizji zostawiało na udach i kolanach.
Do PK 4 kawałek dało się podejść drogą. Przemek podbiegł wpisać 13-stkę (z tej starej mapy), a ja poszedłem szukać PK 4. Niestety, drogę zagrodziły mi płoty. Znalazłem wreszcie jakieś rowki i jeden jedyny lampion – nie dałbym sobie uciąć ręki, że stał on na właściwym rowku. Nie wiem co za sens jest wybierać lokalizację PK w miejscach tak niejednoznacznych?
Postanowiliśmy dalej chodzić na azymut. Niestety na drodze na PK 5 wyrósł nam kolejny płot. Obchodząc go naokoło drogą łatwo się wkręcić, co i nam się zdarzyło.  Coś źle wyliczyliśmy odległość i wyszło nam, że PK będzie „po lewej strony drogi, na górce”. Górka była, kształt mniej więcej się zgadzał i był lampion. Wpisaliśmy kod. Dalej na azymut w dół, na wschód do PK 12. Powinien być wałek po ok 100 m. Wałek jest. Na jego prawym końcu szukamy lampionu. Lampionu brak. Przeczesujemy teren wokoło. Badamy wszelkie krzaki pełne jeżyn. Co chwila z moich ust padają niecenzuralne słowa. Ani śladu lampionu. Szukamy innych elementów charakterystycznych, ale tu coś przestaje się zgadzać. Po dobrej pół godzinie poszukiwań dociera do nas, że to nie ta górka – powinna być ta po drugiej stronie drogi! Teraz idzie łatwo (oczywiście uwzględniając jeżyny). Problem w tym, że czas podstawowy się skończył, a my mamy tylko 8 PK z 15! Odpuszczamy PK 10, lecimy na PK 9 i PK 8. Potem znajdujemy drogę – powinien być na niej PK 15 ze „starej mapy”. Pewnie drogi się pozmieniały od tego czasu, więc bierzemy coś, co wcale nie jest na rozwidleniu przecinek, ale na pewno gdzieś w okolicach wskazanych na mapie. Znowu nie kumem podejścia autora strasy – wg definicji PK powinien być na obiekcie charakterystycznym w terenie zaznaczonym na mapie, a tu co innego na mapie i co innego w terenie. Zerkam na mapę – autor ma bardzo porządny numer legitymacji PInO 23 – to zobowiązuje i nie powinien robić takich dziecięcych pomyłek! Czas się coraz bardziej kończy. Przedzieramy się na PK 7. Potem biegiem w kierunku mety – na szczęście drogą – jeszcze zahaczamy o PK 11. Bez 2 PK i w 10-ciu ciężkich minutach wpadamy na metę jako ostatni zespół. Zastajemy przytupująca obsługę mety, jakąś resztkę bułek i brak wody. Dobrze, że mam w zapasie troszkę wody. Wsiadamy w auto i zostajemy dowiezieni na start drugiego etapu.
Wrażenia z etapu pierwszego? Wygląda jakby autor wyznaczył punkty palcem na mapie nie będąc w terenie. Wiadomo, że na warstwicówce chodzi się na azymut. Co za sens jest wymyślać taką mapę w terenie nieprzebieżnym, a wręcz groźnym dla zdrowia uczestnika? MnO to nie jest żadna impreza ekstremalna! Może większy limit czasu pozwoliłby próbować obchodzić najniebezpieczniejsze miejsca, ale tu naprawdę nie było na to czasu – trzeba było pruć naprzód, nie zważając na to, że leje się krew. Jestem zdziwiony, że tak doświadczony autor wymyślił coś takiego, a sędzia główny nie sprawdził tras.
Etap drugi przywitał nas całkiem intensywnymi opadami deszczu. Dostaliśmy mapę czy właściwie produkt mapopodobny – w postaci obrazu lidarowego pokrycia roślinnością. Czarnobiały. Co tu dużo mówić - o czytelność dość umiarkowanej. Na szczęście były „rozjaśnienia” do dopasowania, ale kilka PK było zaznaczonych na głównej mapie i szczerze mówiąc, na sporej części z nich nie dostrzegałem co miały wskazywać środki okręgów. Ot choćby PK 9 – środek okręgu wskazywał „charakterystyczny obiekt w terenie” w postaci… różowego ramienia gwiazdki oznaczającego miejsce dopasowania wycinka. Hmm, już sobie wyobrażam grubą różową linię w lesie:-) Zaraz poszukałem kto takie dziwa wymyślił. Ale widać autor wstydził się tego co zrobił, bo na mapie się nie podpisał. A w/g regulaminu (konkretnie obowiązków organizatora imprez rangi PP i MP) obowiązkowe jest zamieszczenie tej informacji na mapie! Nie pamiętałem z rozpiski kto jest autorem poszczególnych etapów, ale jednym z autorów miał być ktoś bez większego doświadczenia i wtedy stawiałem na niego. Mocno zdziwiłem się potem, gdy sprawdziłem, że autorem był PInO nr 23 – ten sam co etapu pierwszego. Taka seria wpadek jest po prostu u kogoś doświadczonego karygodna!
Na mapie zastanawiały jeszcze dwa wycinki z punktem o tym samym numerze 6. Na starcie nikt nie chciał nic wyjaśnić, mówiąc że okaże się w terenie. Dobra, poszliśmy. Pierwszy wycinek powinien być niedaleko. Odmierzyliśmy – gwiazdka oznaczająca środek wycinka jest w tym miejscu. Na wszelki wypadek sprawdziłem – ta różowa gwiazdka w terenie nie istnie (tak odnośnie czekającego nas PK 9). Wycinak dopasowaliśmy bez problemu. Wszystko się zgadza. Tylko, że nie ma żadnego lampionu! Jeszcze raz czytamy opis mapy „ w potwierdzeniu należy podać oznaczenie punktu z mapy oraz kod z chorągiewki punktu kontrolnego znajdującego się w terenie”. Hmm, co to są te „chorągiewki”? Może należy szukać czegoś innego niż lampion? Jeszcze raz przeszukujemy teren  - bezskutecznie. BPK-a można wpisać zawsze, ale ta podwójna szóstka daje do myślenie. Na pewno wpis BPK byłby do obronienia jak i wpisanie dwóch punktów o oznaczeniu 6, choć po tych dziwnych zapisach i licznych błędach na mapie, podejrzewamy autora o jakąś złośliwość i chęć wstawiania PM za wpisanie BPK-a w tym miejscu (a po co się kłócić z kimś niedouczonym, skoro możemy ten PK pominąć?). Bo z drugiej strony regulamin InO nie dopuszcza sytuacji świadomego stawiania BPK-a przez autora!
Idziemy na kolejną gwiazdkę. Przedzieramy się znowu przez jeżyny zamiast iść wygodną drogą. Jadąc na zawody w pobliżu bazy widzieliśmy przepiękne lasy, przebieżne, fajne, a nas tu ciągają po jakiś chaszczach. Dochodzimy do kolejnej gwiazdki i trafiamy na młodnik. Gęsty i oczywiście pełny jeżyn. Gdzieś w tym młodniku jest kilkanaście dziur w ziemi i jedna z nich to ta właściwa. Ciekawe czy autor wie, że do takiego młodnika nie można wchodzić (uprawa leśna o wysokości poniżej 4 m)? Jest to karalne! Zastanawiamy się czy tak nie postąpić – napisać „uprawa leśna – zakaz wejścia” – punkt jest bezsensowny. Musimy zadeptać hektar uprawy by znaleźć właściwy dołek! Nic.
Bądź tu mądry i znajdź właściwy dołek w młodniku!
Decydujemy się czesać. Płot na środku nie ułatwia sprawy. Znajdujemy 3 lampiony i losowo wpisuję ten który wydaje mi się najlepszy. Podejrzewam, że budowniczy i tak stawiał te lampiony sam nie będąc pewny, który dołek jest właściwy. Zniesmaczeni idziemy dalej. Kolejna gwiazdka to dwie duże dziury w ziemi. Normalny punkt. Nawet taki „zbyt prosty” w porównaniu do poprzednich. I właściwie bez chodzenia po jeżynach! Przed nami wspominana na wstępie dziewiątka. Na początku dopasowujemy zły fragment, ale po kolejnym wejściu w młodnik (uprawę leśną), oczywiście pełnym jeżyn, weryfikujemy przypisanie wycinka. Zostaje teraz nieszczęsna 9-tka. Jako, że nie wiadomo co wskazuje okrąg, szukamy lampionu gdzieś na SE od PK 8. Wychodzi nam z tego duży dół.
PK 10 jak widać znajduje się na łące. Jakaś niewyraźna plamka. Wygląda na jakieś drzewo, ostatnie w szeregu. Przeczesujemy łąkę i zarośla na środku. Lampion jest, ale nie na ostatnim drzewie tylko skitrany niczym japoniec na jakimś powalonym konarze. Znowu pomyłka w wieszaniu lampionu? Bo zgodnie  z regulaminem lampion ma być „DOBRZE WIDOCZNY”  i w miejscu charakterystycznym, a nie ukryty gdzieś obok. Ręce i nogi opadają po prostu. Dawno nie spotkałem tak zepsutej trasy i braku myślenia u budowniczego;-(
Kolejny PK 3 znowu w młodniku, zaś „druga szóstka” ciężka do wyczajenia. Końcówka trasy raczej oczywista, podbiegamy. Przed nami ostatnia zagwozdka - meta. Gdzieś poza mapą , na białym. Analiza mapy i ogląd w terenie pokazuje, że meta jest gdzieś… na środku autostrady, albo na jej brzegu! Wiadomo, że autostrady nie daje się przejść w dowolnym miejscu. Konsternacja. Na granicy mapy widać przelot pod autostradą. Szybka decyzja - z lewej, czy z prawej? Bo jeśli przy mecie nie ma przejścia to czeka nas kilkaset metrów powrotu, a lekkie minuty zaczynają się kończyć. Meta wydaje się bardziej po lewej stronie, więc ryzykujemy (po prawej drogę na wprost zagradza nam pole kukurydzy). Okazuje się, że to dobra decyzją. Mamy przebieżną łąkę aż do mety… ukrytej w przelocie pod autostradą. Uff zdążyliśmy!
Teraz prawie godzina czekanie na powrót ostatnich zawodników (a nie chcą wrócić z trasy) aż wreszcie autokar zabiera nas bez nich do bazy na zasłużony ”żurek”.
Wrażenia z etapu – bardzo negatywne. Znowu jakby autor nie widział terenu przed wymyśleniem trasy, łamanie wszelakich przepisów i zasad. Gdy dowiedziałem się kto jest autorem – no cóż, może jednak powinno odbierać się uprawnienia PInO osobom, które na nie nie zasługują. Albo co najmniej po czymś takim kierować na kurs i egzamin sprawdzający. Takie trasy to po prostu kompromitacja na imprezie rangi Mistrzostw Polski:-(
Ciepły żurek poprawia humor (tu bardzo duży PLUS dla organizatorów – to chyba pierwsza impreza na której jestem z tak wypasionym wyżywieniem: śniadaniem, obiadem, kolacją! All Inclusive!).
Dobra – czas opatrzeć rany na nogach, zmienić ubranie na suche i poczekać na wyniki.

c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz