Święta rozleniwiają. Wiadomo, że gwałtownie zmienia się wtedy obwód w pasie, a ubrania dziwnie się kurczą. Pamiętam jak wybrałem się na swoje pierwsze AnIno czyli lanoponiedziałkową imprezę kilka lat temu. Byłem zdziwiony, że w święta taki tłum ludzi orientuje się w lesie. Teraz mamy lanoponiedziałkowy Gambit, więc także należało się wybrać, by stracić kilka kalorii. Niestety, Moja Druga Połowa „wymiękła”. Owszem miała „mocne argumenty”, że niby to musiała przygotować poniedziałkowe obżarstwo dla rodziny, która nas nawiedzała, ale myślę, że główną przyczyną było załamanie pogody. Ranek powitał nas deszczowy, wietrzny i niezbyt ciepły. Z pewną niechęcią zwlokłem się z łóżka, ubrałem i wybrałem do Michalina. Po drodze natknąłem się na policyjną blokadę i zatrzymywanie nielicznych pojazdów do świątecznej kontroli, zapewne w ramach akcji „Policyjne Jaja” czy jakoś tak. Zmarznięty stróż prawa machnął na mnie lizakiem i się zatrzymałem. Niespiesznie podszedł do auta. Popatrzył, poprosił o dokumenty. Ja już gotowałem się do świątecznego dmuchania, ale stróż prawa wykazał się wysokim wskaźnikiem domyślności i zapytał z lekkim przerażeniem: „Na zawody? Jakie?” Nie wiem czy zrozumiał coś z mojego tłumaczenia o orientacji, tylko pokiwał ze zdziwieniem głową, coś mruknął o fatalnej pogodzie i machnął ręką bym jechał dalej.
Na miejscu już kłębił się tłum znajomych. Nie zdążyłem dojść do biura, gdy rzuciły się na mnie panny (szt. 1) z butelką wody. No cóż, kiedyś to się właśnie panny polewało, a nie żonatych panów w poważnym wieku. Ale cóż, mamy teraz gender;-)
Przyszedł czas, dostałem mapę i „pobiegłem” na trasę. Pobiegłem, bo biegiem traci się więcej kalorii, a poza tym obiecałem małżonce, że wrócę wspomagać ją w działaniach przygotowawczych do przyjęcia gości. Na mapie nie było opisu co i jak poprzekształcano, a z tłumaczenia autora zrozumiałem, że pierścienie zamieniły się miejscami, przeskalowały i poobracały. Nic, zobaczmy. Pierwszy pierścień wyglądał na niezmieniony. No, może mapa mało aktualna, ale to pikuś. Mam pierwszy PK. Drugi pierścień podobnie. To jakieś podejrzane się wydaje, ale punkt był tam, gdzie trzeba. Na pewno trzeci pierścień musi być już zamieniony, bo nie wpasował się w otaczającą go mapę. Niby dotyka do zabudowań… więc może tylko przekręcony? Idę, szukam i nic! Dobra, lecę dalej - mam czas i mogę tu wrócić biegiem. Kolejny pierścień… i znowu teren nijak się z niczym nie zgadza i w naturze brak jakichkolwiek lampionów. Zniechęcony biegnę do hałdy po wysypisku śmieci – znam ją sprzed roku i tu dopasowuje się dobrze pierścień z ortofotomapą.
|
Góra śmieci to było nie lada wyzwanie - na rozmokniętej glinie zjeżdżały nawet moje buty z agresywnym bieżnikiem! |
I kolejny mały pierścień z PK 12 także jest na swoim miejscu. No, może trochę źle odwzorowane są młodniki, ale nie ma żadnych stowarzyszy tam gdzie szukałem pierwotnie. Szukam chwilę PK 8, bo ortofotomapa jest tu mało czytelna. Odkrywam, że jak nic, do tego miejsca pasuje także jeden z innych pierścieni. Nie zgadza mi się to z koncepcją przekształceń którą usłyszałem na starcie! Z krzaków wypada Leszek. Odpytuję go czy dobrze zrozumiałem koncepcję przekształceń i okazuje się, że myślałem źle. Pierścienie mogą być „gdziekolwiek”. To zmienia postać rzeczy, bo w miejscu, w którym jestem, nakładają się 3 pierścienie, a ostatni bez problemu wpasowuję tam, gdzie być powinien. Zostaje mi troszkę się wrócić, podbić co trzeba i lecieć na ostatnie punkty. Zagwozdkę mam dopiero przy ostatnim PK 11. Na mapie jest on zaznaczony w miejscu, gdzie do drogi dochodzi jakaś ścieżka, na tajemniczym czarnym obiekcie. Obiekt ten przypomina trochę przepust. W terenie są dwa lampiony – jeden przy ścieżce (jakby ciut za blisko) i drugi przy jakiejś odnodze ścieżki, ale przy zasypanym dole/rowie i czymś, co wygląda na przepust. Niby trochę za daleko, ale to czarne na mapie musi coś oznaczać! Stawiam na przepust. Jak się potem okazuje to wcale nie był przepust tylko…. ostatnia literka „i” nazwy ulicy! Słowem „przegrywam”, a szkoda bo etap był łatwy.
Jest jeszcze w miarę wczesna godzina, więc decyduję się na BnO. Na wszelki wypadek najkrótszy dystans, bo oczami wyobraźni widzę Żoną z wałkiem czekającą w drzwiach na spóźnionego męża…
Niestety, okazuje się, iż święta zeżarły całą moja kondycję. Biegnę niczym mucha w smole. Podbijanie karty trwa godzinami, pewnie ze zmęczenia. Na dodatek z ostatniego PK odbiegam w złym kierunku. Wstyd. Owszem wygrywam kategorię, ale nie jestem zadowolony z biegu. Muszę porządnie potrenować. Tym bardziej, że zapisałem się na prawdziwy maraton. Właściwie ultramaraton, taki po górach i z punktami ITRA. I jak nic muszę zmieścić się w limicie czasu, ale na razie to marnie wygląda;-(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz