wtorek, 23 października 2018

Przejście Smoka

Przejście Smoka miało być małą kameralną (aczkolwiek ogólnopolską) imprezą, a nagle za sprawą młodzieży, rozrosło się do sporej imprezy. Tym razem nie braliśmy udziału w organizacji i mogliśmy pójść jako uczestnicy. To znaczy moglibyśmy, gdyby nie praca Tomka. Ponieważ w sobotę musiał po południu odczyniać jakieś informatyczne czary u klienta, więc ustaliliśmy, że pójdziemy tylko na etapy dzienne i to mocno sprężając się. Ale dobre i to.
Ponieważ etapy nie startowały ze szkoły, więc dojściówkę musieliśmy zaliczyć, ale żeby było szybciej, to częściowo (dokąd się dało) zrobiliśmy ją samochodowo, gubiąc po drodze jeden punkt. Trudno, nie było czasu wracać.
Naszym pierwszym (a nominalnie drugim) etapem była "Pianolka Robotolka" i nazwa od razu sugerowała autora, bo taki tytuł to tylko Darek jest w stanie wymyślić:-) Dość szybko rozgryźliśmy metodę złożenia mapy i ambitnie zaczęliśmy iść z myślą o dopasowywaniu fragmentów w pamięci. Przy drugim punkcie (obydwa na wycinku startowym) stwierdziliśmy, że jednak potniemy mapę, bo mamy za mało czasu na każdorazowe myślenie przy zmianie wycinka. I tak zrobiliśmy. Tym sposobem Tomek miał pełną mapę, a ja miałam... kamerkę i obowiązek dokumentowania trasy. I teraz Tomek wie gdzie byliśmy, a ja wiem jak tam było:-) A było przepięknie. Pogoda trafiła się idealna, złota polska jesień pokazała się w pełnej krasie, aż szkoda było wracać na metę i gdyby nie to, że czekał nas jeszcze drugi etap, to pewnie zostałabym w lesie.
Na śródetapiu jako ciekawostkę napiliśmy się wody z puszki, co to ją sponsor dostarczył i tym sposobem wzięliśmy udział we wdrażaniu "Rekomendacji ekologicznych - Jak zorganizować wydarzenie sportowe zgodnie z zasadami zrównoważonego rozwoju". Wyobraźcie sobie - smakowała dokładnie tak samo jak z butelki! Tylko bardziej ekologicznie:-)

 Dobra woda, bo mokra!

Etap drugi (czyli pierwszy) był jeszcze bardziej inżyniersko-informatyczny, a dodatkowo tylko dla  osób z sokolim wzrokiem, bo wycinki niezbyt duże, a na nich wszystko nadziubdziane maleńkie takie. Od razu pocięliśmy mapę i znowu Tomek wiedział gdzie, a jak delektowałam się widoczkami. W sumie taki układ mi nawet pasuje, bo poza złożeniem mapy nie miałam już większych obowiązków. A jak skończyła się bateria w kamerce to już w ogóle czułam się jak na wycieczce, a nie na zawodach. Na metę wpadliśmy już biegiem, szybko oddaliśmy kartę startową, złapaliśmy po jabłku i biegusiem do autka.
Tak się z tymi PK na trasie spieszyliśmy, że złapaliśmy trzy stowarzysze, tylko ja wciąż nie wiem, na którym etapie bo szliśmy w innej kolejności niż były podpisane, a w wynikach nie ma nazw etapów:-( Czy ewentualnie może mnie ktoś oświecić??

A tak imprezę widziała kamerka:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz