No dobra, przyznam się - przez moment, kiedy trzeba było rano wyleźć spod ciepłej kołdry, pomyślałam sobie, że po co mi to było, ale kiedy już wstałam entuzjazm powrócił.
Biegać mieliśmy w Parku Skaryszewskim, a wszyscy uczestnicy mieli się zebrać pod Pomnikiem Wdzięczności Żołnierzom Armii Radzieckiej. Jak się okazało była to ostatnia okazja zobaczenia pomnika, bo właśnie był demontowany.
Zebrała się całkiem spora grupa - nie przypuszczałam, że parkrun jest aż tak popularny. Zidentyfikowaliśmy organizatorów, zasięgnęliśmy języka co i jak i czekaliśmy na start od czasu do czasu machając to ręką, to nogą w ramach rozgrzewki. Myślałam, że rozgrzewka też będzie zorganizowana i ktoś nią pokieruje, ale okazało się, że każdy robi we własnym zakresie. W końcu ruszyliśmy na linię startu gdzie jeszcze przez kilka minut organizator wygłaszał orędzie do ludu. W końcu padło hasło do biegu i poooszli.
Usiłowałam na początku za bardzo nie zostawać w tyle, więc biegłam ciut powyżej swojego normalnego tempa. Oczywiście wiedziałam, że nie dam rady tak lecieć do końca, szczególnie, że jestem przyzwyczajona do opcji - najpierw wolno, potem przyspieszyć. To tak zgodnie z radami kolegi, który mi zawsze mówił, że jak się zmęczyłam, to trzeba przyspieszyć. W sumie ma to sens, bo im szybciej się biegnie, tym szybciej koniec męki:-) Ponieważ parkrun to nie żadne zawody, postanowiłam więc poeksperymentować i pobiec na odwrót. Do przebiegnięcia mieliśmy dwa i pół okrążenia parku. Już pierwsze okrążenie ciągnęło się w nieskończoność, a przede mną widniało coraz mniej biegaczy. Jeszcze nigdy w życiu widok jakiegokolwiek pomnika nie wywołał we mnie takiej radości, jak widok tych żołnierzy radzieckich, bo to oznaczało, że pierwsze okrążenie mam za sobą.
- Dobra, dałam radę jedno, to i dam radę drugie - pomyślałam.
Drugie okazało się jednak jakby dłuższe i trudniejsze. Zaczęłam dyszeć jak stara lokomotywa, ale starałam się jeszcze utrzymać tempo. No ale gdzie tam, nie dałam rady i musiałam zwolnić.
- Kurde, wyprzedzają mnie starcy, kobiety i dzieci.
- Czy ktoś w ogóle jeszcze za mną biegnie?
- No przecież się nie odwrócę, bo stracę cenną sekundę!
- Dobrze, że chociaż zamykający trasę nie może mnie wyprzedzić.
Takie myśli przebiegały mi przez głowę i to jest chyba główna różnica między zwykłym biegiem, a BnO. W BnO nie ma czasu na myślenie o pierdołach, czy użalanie się nad sobą, bo jak się człowiek nie skoncentruje na mapie, to poleci na manowce i po ptokach.
Wciąż biegnąc udało mi się pokonać drugie okrążenie i zostało już tylko pół. Niektórzy wyprzedzający mnie biegacze pocieszali, że już niedaleko i stąd wnioskuję, że musiałam przedstawiać sobą obraz nędzy i rozpaczy. Przeważnie na ostatniej prostej do mety znacząco przyspieszam, ale tym razem byłam wykończona za szybkim początkiem i nie byłam w stanie. Ale przynajmniej nie zwolniłam! Jakie było moje zdziwienie kiedy po sczytaniu wyników okazało się, że poprawiłam swój rekord o jakieś pół minuty. Zakładając oczywiście, że trasa miała faktycznie 5 km, a pomiar czasu był dokładny.
Kiedy już złapałam oddech po biegu i byłam w stanie ustać na nogach szybciutko wróciliśmy do domu, bo akurat miał przyjść fachowiec od remontu. Tym sposobem nie zobaczyłam co dzieje się na parkrunie po biegu, bo może akurat są jakieś atrakcje. Ale spoko - nadrobię to. Spodobało mi się i planuję pojawiać się w te soboty, kiedy akurat nie będziemy mieć zawodów. Czyli najwcześniej w połowie listopada:-(
W tygodniu zdecydowanie powinny być dwie soboty - inaczej w żadnym razie nie wyrobię się ze swoimi planami!
Ja w ten sam weekend debiutowałem na City Trail. Parkruny są fajniejsze bo bezpłatne, ale citytraile za to są w niedziele, poza najbliższym.
OdpowiedzUsuńKampania społeczna parkrun w sobotę, parkrun w niedzielę może ma sens?
Tez bym chętnie tego City Trail spróbowała.
Usuń