W niedzielę po Przejściu Smoka trochę zdradziliśmy orientację i pobiegliśmy bez punktów kontrolnych. Spodobał mi się Bieg z Radością, bo wreszcie jakaś impreza gdzie bezproblemowo umiem dojechać, a początkowo nie było pewne, czy Tomek też będzie mógł pobiec. Ale okazało się, że może. Ja wybrałam dystans 5 km, a Tomek ambitnie 10 km.
W sumie to było prawie jak na BnO, bo był start i meta, tylko strasznie dużo bepeków - właściwie same bepeki. Na szczęście od razu było o tym wiadomo, więc nie zawracałam sobie głowy szukaniem czegokolwiek, tylko leciałam przed siebie. Biegłam na życiówkę. Tak w zasadzie to miałam ją niemal gwarantowaną, bo jak się biegnie piątkę drugi raz w życiu, a pierwszy był pod górę i w upale, to raczej trudno dobiec z gorszym wynikiem lecąc po równym i przy normalnej temperaturze. Poprawiłam się mniej więcej o minutę. Tylko o minutę! Myślałam, że będę szybsza tak chociaż z siedem minut, ale podobno to tak nie działa.
Tomek też pobił swój rekord, głównie dlatego, że to był jego pierwszy start na 10 km.
No, ale my wszystkim jeszcze pokażemy! Zaweźmiemy się i pokażemy! :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz