środa, 10 października 2018

Street-O

Ponieważ przez remont ciągle nie mieliśmy okazji do rozruszania się po Kaczawskiej, więc Street-O spadło nam jak z nieba. Na coś zorganizowanego zawsze łatwiej się wybrać niż indywidualnie - przynajmniej nam. Pamiętając swoje poprzednie wpadki odzieżowe pilnowałam się, żeby ubrać się stosownie do okazji i to nie częściowo, ale od stóp do głów i w efekcie skupiona na ubraniu zapomniałam  … czołówki. No, dramat. Uzmysłowiłam to sobie jadąc już autobusem, więc powrót po lampkę nie miał sensu. Miałam więc cztery wyjścia - nie biec, biec i świecić oczami, korzystać z latarni ulicznych, biec za Tomkiem. Tomek co prawda wymyślił jeszcze piąte wyjście - biec z telefonem jako lampką, ale jak pobrałam mapę i kartę startową to już mi rąk brakło na telefon.
Darek wypuścił nas trochę przed oficjalną minutą zerową i przy lekkiej szarówce udało się zebrać parę punktów. Potem Tomek świecił za dwoje, ale ponieważ nie widziałam mapy więc musiał także nawigować oraz czytać czego dotyczy pytanie.
Kilka punktów było niewidocznych po ciemku, nawet z latarką, więc wbiliśmy bpk-a przy 3E, 2E odczytaliśmy z wielkim trudem, a na 4F nie udało nam się dowiedzieć co zabija ducha, bo szukaliśmy prawie w dobrym miejscu, ale jak wiadomo "prawie" robi różnicę. Trafiliśmy też nie do tego Cafe co chciał autor i tu nie wiemy co za różnica - tu dają kawę i tu dają, to co kombinować? Co do liczby na drzewie (3C) nie możemy się jednak zgodzić z autorem, bo on bazgroła odczytał jako B, my zaś jako 8. Jak by było ładniej wykaligrafowane, to ktoś z nas miałby rację, a tak to można dowolnie interpretować napis.
Za to teren zawodów był bardzo fajny i tylko szkoda, że było ciemno. O, tu biegaliśmy:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz